Diagnoza ważna, terapia nieodpowiednia

Z takimi receptami, jakie przynosi program PiS spisany przez Instytut Sobieskiego, może i da się wygrać wybory, ale o dobrą zmianę będzie trudno.

Publikacja: 22.10.2015 21:00

Diagnoza ważna, terapia nieodpowiednia

Foto: Fotorzepa

Z  oceną programu gospodarczego PiS problem był taki, że nie istniał on w zwartej postaci. Dostępne są wersje programu z 2014 r. i wcześniejsze. Jeśli zaś chodzi o wersję aktualną, to jedynym ogólnie dostępnym tekstem źródłowym jest obszerny materiał konferencyjny z konwencji programowej zatytułowany „Myśląc Polska". Kwestie dotyczące gospodarki są tu rozproszone w dziesiątkach indywidualnych wystąpień polityków i zaproszonych ekspertów. Trudno więc było ocenić, czy mamy tu do czynienia z programem partii czy tylko z materiałem dyskusyjnym.

Ale 12 października na stronie Instytutu Sobieskiego ukazał się w wersjach polskiej i angielskiej materiał „Tworzenie szans dla wszystkich; program działań PiS". Tekst został zaopatrzony w autoryzujące wprowadzenie pani poseł Beaty Szydło, podpisanej jako kandydatka na premiera RP. Do 19 października „Program" nie trafił co prawda na oficjalną stronę internetową PiS, ale z uwagi na wstęp Beaty Szydło traktować go wypada jako oficjalną wykładnię tej partii w kwestiach gospodarczych.

Problem z centrum

Początek „Programu" jest obiecujący. Mówi się tam o bolączce polskiej gospodarki, jaką jest niska efektywność sektora publicznego. Diagnoza jest słuszna i już solidnie zakotwiczona w świadomości ekspertów. Problemy zaczynają się jednak na etapie terapii.

Jest wiele ścieżek do podniesienia efektywności sektora publicznego. PiS wybiera jednak drogę przez „ustanowienie prawdziwego centrum rządu" i „wzmocnienie instytucji publicznych w celu poprawy efektywności instytucji rynkowych". Zazwyczaj eksperci wskazują na bardziej konwencjonalny sposób poprawy efektywności sektora publicznego, jakim jest zaaplikowanie do niego mechanizmów rynkowych i ustanowienie mierników produktywności, a nie na odwrót. Na poparcie zasługują postulaty deregulacji i usprawnienia procesu tworzenia prawa i informatyzacji gospodarki. Takie postulaty powielane są od lat.

Reindustrializacja gospodarki na być według PiS odpowiedzią na pułapkę średniego dochodu. W tej kwestii trzeba jednak większej precyzji niż w zapisach „Programu", gdzie wskazuje się na niski przyrost produktywności po wyłączeniu wpływu zmian strukturalnych (przepływy z rolnictwa). Otóż w USA sektor przemysłowy to 12 proc. PKB, w Europie Zachodniej 15 proc. PKB, w Chinach czy Korei Południowej to ponad 30 proc. PKB. My z 24 proc. udziału przemysłu w PKB lokujemy się na poziomie „znacznego uprzemysłowienia gospodarki".

Reindustrializacja w wydaniu polskim nie powinna polegać na wzroście udziału przemysłu w PKB, bo byłoby to wbrew trendom światowym, ale na znacznym wzroście jego produktywności. Najlepszą polityką państwa w tym zakresie byłoby choćby skupienie się na zapewnieniu przemysłowi niskich kosztów energii, co jest podstawową bolączką całego przemysłu europejskiego niewytrzymującego konkurencji z USA lub subsydiowanymi cenami energii w wielu krajach Azji. Ale o niskich cenach energii i restrukturyzacji przemysłu węglowego w programie PiS nie znajdziemy w kontekście reindustrializacji ani słowa.

Jest natomiast sporo o wspieraniu przez państwo wzrostu inwestycji przedsiębiorstw. Ale to wsparcie rozumiane w specyficzny sposób. W materiale Instytutu Sobieskiego ujęte to zostało mgliście, jako gwarancje kredytowe BGK oraz „wzorowany na rozwiązaniach brytyjskich i węgierskich program udzielania płynności bankom komercyjnym pod zastaw kredytów przyznawanych małym i średnim przedsiębiorstwom". Mówię o mglistym ujęciu, bo kto niby miałby tej płynności udzielać? Naturalnie chodzi o NBP. Ta dość specyficznie rozumiana polska odmiana „ilościowego luzowania" polityki pieniężnej pełniej ujęta została już wcześniej w wystąpieniu Zbigniewa Kuźmiuka na forum programowym PiS w Katowicach, gdzie mowa była o „Wielkim inwestycyjnym projekcie rozwojowym", rzędu 10 proc. PKB, angażującym pieniądze „ilościowego luzowania", oszczędności firm i obywateli, środki unijne, TFI utworzone z udziałem spółek Skarbu Państwa itp. – łącznie 1–1,5 bln zł. A wszystko to bez wywoływania presji inflacyjnej i bez przyrostu długu publicznego.

Problem polega na tym, że w polskim sektorze bankowym mamy dużą nadpłynność, sterylizowaną sukcesywnie przez NBP, ale wciąż sięgającą kilkudziesięciu miliardów złotych, a wszelkie gwarancje BGK zaliczają się do długu publicznego. Po co więc NBP ma dostarczać bankom więcej płynności? I jak ma to robić? Przyjmując jako zabezpieczenie gwarantowane przez BGK kredyty udzielone wcześniej przedsiębiorcom przez banki komercyjne, bez powiększania długu publicznego? Naszym problemem nie jest podaż kredytu inwestycyjnego. Popyt na kredyty korporacyjne rośnie w solidnym dwucyfrowym wymiarze. Ma rosnąć za sprawą naszej lokalnej odmiany „ilościowego luzowania" polityki pieniężnej w tempie trzycyfrowym?

Hojne ulgi

Trudno nie przyklasnąć zapisowi z „Programu", że „system finansów publicznych wymaga głębokiej zmiany, gdyż Polska w ostatnich latach została nadmiernie zadłużona". Tyle że po tym stwierdzeniu następuje wysyp propozycji zwiększających wydatki i obniżających dochody budżetu lub Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Mamy tu: obniżkę podstawowej stawki VAT do 22 proc., podniesienie kwoty wolnej w PIT do 8 tys. zł, obniżkę CIT dla mikrofirm do 15 proc. połączoną z preferencyjną stawką ZUS, 500 zł na każde drugie i kolejne dziecko w rodzinie bez kryterium dochodowego (co nowe, to dołączenie do tej propozycji jeszcze jednej, aby podobne rozwiązanie zostało wprowadzone na poziomie ponadnarodowym i zostało sfinansowane z budżetu UE), obniżkę stawki VAT na ubranka dla dzieci, wydłużenie (już wydłużonego przez rząd PO–PSL) urlopu macierzyńskiego i wychowawczego, gwarancję dostępu do publicznej sieci bezpłatnych przedszkoli, zmniejszenie „na obszarach społecznie zdegradowanych" dla wybranych grup wysokości składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe płaconych przez pracodawcę, system preferencji dla „powracających z zagranicy młodych rodzin i profesjonalistów". Brak szacunku kosztów tych przedsięwzięć.

Źródła finansowania są tradycyjnie mgliste. „Uważamy, że obciążenia podatkowe w Polsce wymagają przede wszystkim optymalizacji, a nie zwiększenia" – czytamy w „Programie działań PiS" Instytutu Sobieskiego. Ta nazwana – choć niedookreślona – „optymalizacja" to podatek od instytucji finansowych i sklepów wielkopowierzchniowych oraz domknięcie luki w VAT. W „Programie" PiS w kontekście „optymalizacji" podatkowej nie ma jednak zapisu o wzroście stawek PIT dla najlepiej zarabiających.

Diagnoza przyczyn spadku wpływów podatkowych w relacji do PKB w latach 2007–2013, oszacowana na 3 proc. PKB, czyli ponad 50 mld zł, abstrahuje od zmian w dynamice PKB w tym kryzysowym okresie, a nade wszystko od zmian w dekompozycji PKB, przesuwającej ostro w górę udział w PKB eksportu netto.

Zaginione 12 złotych

Fragment „Programu" dotyczący rynku pracy rozpoczyna się od następującego stwierdzenia: „Kluczowymi problemami gospodarczymi Polski są: zbyt wysoki poziom bezrobocia, niski poziom aktywności zawodowej i niski poziom płac". Jest to diagnoza o tyle odważna, co kontrowersyjna. Zapis merytorycznie poprawniejszy mógłby brzmieć np. tak: „Kluczowymi problemami gospodarczymi Polski są: strukturalne niedopasowanie podaży do popytu na pracę, nieefektywny sektor publiczny, niski poziom inwestycji".

Z tak różnych diagnoz biorą się jednak zupełnie inne terapie. Według PiS odpowiednią terapią jest wzrost popytu konsumpcyjnego. Ten popyt napędzany przez wzrost płac jest „zdrowy". W odróżnieniu  od potępianego w innym miejscu „Programu" „sztucznego stymulowania koniunktury przez prymitywne i szkodliwe działania, takie jak pobudzanie konsumpcji, zwłaszcza luksusowej, za pomocą akcji kredytowej".

„Program" PiS w wersji Instytutu Sobieskiego radzi sobie z trudnym problemem oderwania wzrostu wynagrodzeń od wzrostu wydajności pracy (i ze związaną z tym nieuniknioną utratą konkurencyjności) w ten sposób, że wzrost płac nastąpi po uruchomieniu planu działań, który spowoduje przyspieszenie tempa wzrostu PKB. To proste rozumowanie pozwala pominąć w „Programie" tak nagłaśniany wcześniej postulat wzrostu do 12 zł za godzinę płacy minimalnej. Nie znajdziemy tu tego pomysłu.

Łapanie równowagi

Nieco trudniej zrozumieć pominięcie w „Programie" – przy okazji omawiania planowanych zmian na rynku pracy – zagadnień demografii i emigracji. A to rzecz fundamentalna, jak się zdawało, dla PiS i kwestii obniżenia wieku emerytalnego. Rozumieć to wypada chyba w ten sposób, że ten ciężar wziął na siebie tymczasowo pan prezydent.

Z „Programu działań" zniknął także pomysł darmowych leków dla seniorów. Nie ma w nim też obietnicy wzrostu nakładów na służbę zdrowia do 7 proc. PKB, co było mocno akcentowane jeszcze w trakcie konwencji programowej PiS w Katowicach.

Te braki i pominięcia są dobrym przejawem łapania większej równowagi w planach obciążających finanse publiczne. Szkoda tylko, że w dokumencie Instytutu Sobieskiego nie wspomniano o stabilizującej regule wydatkowej, ustawowo limitującej wzrost wydatków sektora finansów publicznych. W wielkościach nominalnych między rokiem 2015 a 2016 jest dokładnie 16,1 mld zł wzrostu, między 2016 a 2017 – 19,4 mld zł, między 2017 a 2018 – 32,2 mld zł. Są to limity maksymalnego dopuszczalnego wzrostu bardzo optymistyczne i przed korektami wynikającymi ze zdecydowanego przeszacowania przez ustępujący rząd zarówno tempa wzrostu gospodarczego, jak i wysokości inflacji w trzech najbliższych latach z czterech lat kadencji nowego parlamentu. To przypomnienie o regule wydatkowej mogłoby się znaleźć, jak się wydaje, w tak poważnym opracowaniu programowym PiS.

Polska a Unia

Wreszcie na koniec kwestia relacji Polski z Unią Europejską. „W ocenie Prawa i Sprawiedliwości – czytamy w „Programie działań" – poważnym zagrożeniem dla UE jest jej nadmierna centralizacja". Znów dyskusyjna diagnoza. Równie dobrze można by to ująć tak, że głównym problemem Unii jest niskie tempo wzrostu, brak konkurencyjności i niedokończona implementacja zasad wspólnego rynku.

Diagnoza PiS akcentuje niepokój, jaki budzi pokryzysowe ograniczanie suwerenności państw. Przy tej diagnozie na znaczeniu zyskuje przesuwanie akcentów z zapisów traktatowych na szczebel porozumień międzyrządowych w dziele pokryzysowego naprawiania Unii, czyli wręcz odwrotnie, niż widzi to PiS – postępująca decentralizacja procesów decyzyjnych. Proces, z jakim mamy aktualnie do czynienia w Unii, wcześniej czy później skończy się nowym traktatem. Wystarczy poczytać „Raport pięciu prezydentów". Chcemy temu zapobiec, dystansując się równocześnie od udziału w porozumieniach międzyrządowych? Karkołomna strategia.

W „Programie działań" PiS został mocno wybity postulat, że „Polska nie powinna w przewidywalnej przyszłości wchodzić do strefy euro". Można i trzeba na ten temat dyskutować. Ale nie da się tego robić z tak słabym argumentem, że realna konwergencja powinna poprzedzić członkostwo w strefie euro. Korzyści z wejścia do strefy euro – co jest doskonale już zbadane – maleją w miarę postępów realnej konwergencji. Strefa euro może być, i nawet powinna, instrumentem przyspieszenia realnej konwergencji. Tyle że wymaga to wysiłku prowadzenia racjonalnej, „niegreckiej" polityki gospodarczej.

Programu działań PiS spisanego przez Instytut Sobieskiego nie sposób w całości odrzucić. Kiedy mówi on o wyczerpaniu się modelu rozwoju opartego na zbieraniu „nisko wiszących owoców", o potrzebie przejścia do modelu poszukującego większej wartości dodanej, o zmianie wzorca redystrybucji, o ograniczeniu dualizmy rynku pracy – dotyka kwestii ważnych. Równocześnie jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że do tej diagnozy dopasowana jest w jakiś sztuczny sposób kompletnie nieadekwatna do wagi problemów terapia. Z takimi receptami może i można wygrać wybory, ale o dobrą zmianę będzie trudno.

Autor jest głównym ekonomistą

Z  oceną programu gospodarczego PiS problem był taki, że nie istniał on w zwartej postaci. Dostępne są wersje programu z 2014 r. i wcześniejsze. Jeśli zaś chodzi o wersję aktualną, to jedynym ogólnie dostępnym tekstem źródłowym jest obszerny materiał konferencyjny z konwencji programowej zatytułowany „Myśląc Polska". Kwestie dotyczące gospodarki są tu rozproszone w dziesiątkach indywidualnych wystąpień polityków i zaproszonych ekspertów. Trudno więc było ocenić, czy mamy tu do czynienia z programem partii czy tylko z materiałem dyskusyjnym.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację