Przykład Redanu przypomina casus Rovese, firmy kontrolowanej przez Michała Sołowowa. Miliarder doprowadził do jej wycofania z publicznego obrotu, tłumacząc to potrzebą uzyskania pełnej elastyczności na poziomie zarządczym i właścicielskim, ponieważ przedsiębiorstwo wymagało restrukturyzacji, kiedy uderzył w nie kryzys na Wschodzie. Status spółki giełdowej i obecność akcjonariuszy mniejszościowych narzucają tu ograniczenia.
Większościowi inwestorzy mają święte prawo do decydowania o firmach. Ważne jest jednak, by ich działania nie krzywdziły akcjonariuszy mniejszościowych. Zasady wezwań do sprzedaży akcji czy przymusowego wykupu, ściśle regulują przepisy. Wyznacznikiem ceny za akcje jest przede wszystkim średni kurs giełdowy, nic więc dziwnego że wezwania często są ogłaszane „na dołku". Ostatnio na giełdzie mieliśmy do czynienia z przypadkami, kiedy ceny w wezwaniach ogłaszanych z myślą o wycofaniu spółek z giełdy były znacząco poniżej wartości księgowej tych podmiotów.
W jednym przypadku niezadowoleni akcjonariusze mniejszościowi zdecydowali się na walkę w sądzie i zapowiadało się, że Temida na poważnie zajmie się zbadaniem kwestii, czy inwestorom mniejszościowym należy się za akcje cena godziwa, uwzględniająca wiele czynników, a nie cena będąca wyłącznie średnią z notowań w krótkim okresie. Dość powiedzieć, że główny akcjonariusz odstąpił od forsowania zdjęcia spółki z parkietu, a zapowiadająca się jako precedensowa dla rynku kapitałowego sprawa została umorzona.
Co ciekawe, na NewConnect – gdzie regulacje co do zasady są mniej restrykcyjne niż na głównym parkiecie – cenę w przymusowym wykupie określa się zarówno na podstawie średniego kursu, jaki i wartości godziwej ustalanej na podstawie wyceny rzeczoznawcy.