W gospodarce schody schodom nierówne. Niektóre z nich są bardzo strome, ale za to stosunkowo niewysokie. Myślę przede wszystkim o tym, co czeka nas w finansach. Już za tydzień kolejna agencja ratingowa będzie wydawać opinię o wiarygodności kredytowej rządu. Bardzo możliwe, że będzie niedobra, czyli będzie się wiązać z obniżeniem ratingu (ryzyko wzrosło po ogłoszeniu wstępnych założeń budżetowych, sugerujących, że już w roku 2017 minister finansów może mieć spore problemy z deficytem, zwłaszcza jeśli sytuacja gospodarcza ułoży się choć trochę gorzej, niż rząd dość optymistycznie zakłada). Wtedy pewnie czeka nas dość gwałtowny i bolesny upadek. Jak to jednak z krótkookresowymi emocjami na rynku finansowym bywa – schody pewnie będą strome, ale stosunkowo niewysokie, więc poboli, poboli, a potem przestanie, bo żadne dramatyczne załamanie finansowe na razie nam nie grozi.

Warto jednak jeszcze uważniej patrzeć na inne schody, wcale nie tak strome, ale za to bardzo długie – tu ewentualne potknięcie miałoby znacznie gorsze konsekwencje, bo długookresowe. Mówię oczywiście o realnej gospodarce, czyli o wzroście produkcji. Dane z pierwszego półrocza są niepokojące. Nie chodzi o samą dynamikę PKB, która nie jest jeszcze najgorsza – choć nasz PKB rósł w pierwszym półroczu wolniej, niż powszechnie oczekiwano (i niż zakładał w budżecie rząd). Problem leży gdzie indziej. Znośny wzrost PKB na poziomie 3 proc. był możliwy ze względu na dobrą dynamikę spożycia, zwłaszcza wydatków rządowych, oraz na dobrą koniunkturę za granicą i silny wzrost eksportu. Poważny problem pojawił się natomiast w inwestycjach. W całym I półroczu nakłady coraz silniej spadały, a dane o dalszym spadku produkcji budowlanej w lipcu (najlepszego dostępnego wskaźnika mówiącego o prawdopodobnej dynamice inwestycji) sugerują, że spadek inwestycji nadal się pogłębia. Częściowo odpowiada za to niski poziom inwestycji publicznych, który może wynikać z możliwych do eliminacji problemów biurokratycznych. Ale wygląda na to, że wyraźnie spada też skłonność przedsiębiorstw do inwestowania, co sugeruje coś znacznie gorszego: wyraźne pogorszenie nastrojów i oczekiwań w gospodarce.

Bez wzrostu inwestycji nie ma trwałej koniunktury gospodarczej i trwałego wzrostu. A bez tego na dłuższą metę można też włożyć między bajki utrzymanie w ryzach deficytu budżetowego i możliwość sfinansowania ambitnych programów socjalnych. Rząd ma więc poważny powód do zastanowienia – co zrobić, aby odwrócić proces pogarszania się nastrojów. Inaczej jesienią może nas czekać twarde spotkanie ze schodami.

Witold M. Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC w Polsce, rektor Akademii Vistula