Sondaż Instytutu Badawczego Randstad wykazał rekordowy odsetek (37 proc.) firm, które w II połowie roku zamierzały tworzyć nowe miejsca pracy, zaś w październikowym badaniu Grant Thornton rekordowy odsetek dyrektorów finansowych (41 proc.) przewidywał wzrost zatrudnienia w kolejnych 12 miesiącach. Jednak na pozytywnym obrazie rynku pracy już latem pojawiły się rysy. W sierpniu Regionalny Barometr Rynku Pracy Work Service zwrócił uwagę na wyraźny wzrost obaw pracowników w północnej i środkowej Polsce o utrzymanie zatrudnienia. I były ku temu podstawy: sierpień przyniósł wyraźny wzrost zwolnień grupowych – liczba dotkniętych nimi osób (ponad 3,7 tys.) była najwyższa od początku roku. Po ośmiu miesiącach ta liczba wzrosła do 12,3 tys., o 2 tys. w skali roku. Jeszcze większy wzrost widać przy zgłoszeniach zwolnień, które na koniec sierpnia dotyczyły 21,2 tys. pracowników – o 26 proc. więcej niż rok wcześniej. Nie najlepiej dla rynku pracy wróżą dane Euler Hermes o wrześniowym, trzecim z rzędu wzroście liczby upadłości, a także najnowszy wynik PMI wykazujący spowolnienie wzrostu zatrudnienia w przemyśle, który jest filarem rynku pracy (przypada nań 30 proc. zatrudnienia w gospodarce narodowej).
Optymistyczne plany pracodawców co do wzrostu zatrudnienia mogą spalić na panewce, jeśli nie pojawią się nowe zamówienia i inwestycje. Sam napędzający konsumpcję program 500+ nie wystarczy. Coraz bardziej widać, że potrzebne jest nowe paliwo do gospodarczego silnika. A tym mogą być zamrożone na razie pieniądze z nowej unijnej perspektywy. Wprawdzie ich wykorzystanie oznacza większe obciążenie budżetu, ale jest chyba jedyną szansą, by dodać animuszu gospodarce i podtrzymać dobrą koniunkturę na rynku pracy.