Praktyki operatorów telekomunikacyjnych polegające na oferowaniu klientom połączeń internetowych działających znacznie wolniej, niż obiecano to w umowie, były zmorą internautów. W erze wideo z internetu zacinająca się transmisja danych doprowadza ludzi do białej gorączki. Trudno było udowodnić, że sieć nie działała tak, jak powinna. Negocjacje rekompensat obiecanych w umowach z dostawcami sieci bywały więc żmudne i nierzadko kończyły się fiaskiem.
Nieśmiało próbowano stworzyć narzędzie, które określałoby obiektywną prędkość transmisji, ale złożoność problemu i silny lobbing ze strony operatorów, którzy jakoś nie umieli się w tej sprawie porozumieć, skutecznie te próby storpedowały.
To, że regulujący telekomunikacyjny rynek Urząd Komunikacji Elektronicznej wreszcie się tym zajmie i certyfikuje jedno wspólne narzędzie do diagnozowania jakości połączenia, na pewno zasługuje na oklaski. Nie powinien to być jednak od razu aplauz na stojąco, bo na obecnym etapie rozwoju internetowej infrastruktury nie jest to już tak istotne, jak mogłoby być kilkanaście czy kilka lat temu.
Operatorzy inwestują teraz w szybkie sieci światłowodowe, przepustowość łącz rośnie i strumieniowanie „mrugającego" filmu z sieci nie jest już tak powszechnym problemem jak jeszcze kilka lat temu.
W dodatku internetowe platformy wideo powszechnie oferują możliwość ściągnięcia sobie wybranego filmu czy serialu na dysk, by móc oglądać go w spokoju i dobrej jakości całkowicie offline.