Reklama

W Salzburgu dawne gwiazdy już nie świecą, dominuje polityka

Do Salzburga od lat przyjeżdżało się latem dla gwiazd, teraz słynny festiwal stara się zachęcić swoją publiczność do refleksji nad światem I nie tylko dlatego, że mniej jest wielkich nazwisk działających na widzów jak magnes.

Publikacja: 14.08.2025 04:13

Maria Stuart Donizettiego na festiwalu w Salzburgu

Festiwal w Salzburgu, Maria Stuart

Maria Stuart Donizettiego na festiwalu w Salzburgu

Foto: Monika Rittershaus

Przez lata nazywany był targowiskiem próżności, bo choć przyciąga ludzi spragnionych autentycznych przeżyć artystycznych, to jednak wśród obecnych tu co roku ponad 200 tysięcy widzów nie brakuje takich, dla których bywanie w Salzburgu jest potwierdzeniem ich pozycji społecznej. To z myślą o nich, płacących ponad 400 euro za bilet, festiwal zapraszał najsłynniejsze gwiazdy, by zaprezentować je w najbardziej efektownym repertuarze.

Reklama
Reklama

Pod wodzą obecnego dyrektora Markusa Hinterhäusera festiwal w Salzburgu jednak się zmienia. Oczywiście, są w nim punkty stałe, takie jak koncert Wiedeńskich Filharmoników grających od lat pod wodzą Riccardo Mutiego w świąteczne południe 15 sierpnia. Będzie zapewne odbywał się do końca świata i jeden dzień dłużej. Ale zmiany są widoczne, choćby w najważniejszym – operowym – nurcie.

Festiwal w Salzburgu. Nie ma wielkiej sztuki bez polityki

Markus Hinterhäuser, także pianista i ceniony kompozytor, działa powoli, ale skutecznie. Eliminuje z programu rzeczy efektowne i widowiskowe. Chce widza zmusić do myślenia.

Kierując się tą zasadą otworzył festiwal na utwory współczesne oraz dawne, które, na nowo interpretowane, mogą się okazać niepokojąco aktualne. Ograniczył zaś do minimum żelazny kanon operowy dominujący na wszystkich scenach świata. Nawet Mozart obecny zawsze w Salzburgu, bo to jego rodzinne miasto, ma tym razem jedynie utwory rzadko wystawiane. Zabrakło frekwencyjnych pewniaków takich jak „Czarodziejski flet” czy „Wesele Figara”.

Z operowego mainstreamu pozostały w tym roku jedynie dwa tytuły: „Makbet” Giuseppe Verdiego i „Maria Stuart” Gaetano Donizettiego. Nieprzypadkowo bo obie opery oprócz pięknych melodii pokazują szaleństwo, absurdalność i okrucieństwo władzy niezależnie od epoki.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

"Makbet" Krzysztofa Warlikowskiego: Operowa rzeź niewiniątek

– Nie ma wielkiego dzieła sztuki, które powstałoby w przestrzeni wolnej od polityki – powiedział Markus Hinterhäuser w jednym z wywiadów. – Wielkie dzieła sztuki otwierają zupełnie inną przestrzeń do refleksji. Kim jesteśmy? Dlaczego jesteśmy? Skąd pochodzimy? Dokąd zmierzamy? I jak możemy odczytać geografię naszego istnienia? To są pytania wysoce polityczne.

Oszałamiająca produkcja Krzysztofa Warlikowskiego

„Makbeta” Verdiego można obejrzeć w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Nie jest to spektakl nowy, miał premierę w Salzburgu dwa lata temu i został znakomicie przyjęty. Teraz również jest głośno o „Makbecie” w „oszałamiającej wizualnie produkcji Krzysztofa Warlikowskiego”, jak określił jeden z niemieckich krytyków.

Ta wizualność nie wynika z bogactwa użytych środków, lecz z niezwykle precyzyjnej reżyserii. Krzysztof Warlikowski stworzył spektakl kameralny i uniwersalny. Jego Makbet wie, kim ma zostać i to akceptuje. Przeraża go natomiast to, czego musi dokonać. Z kolei dla Lady Makbet walka o władzę jest substytutem tego, co nieosiągalne, bo ona nie może mieć dzieci. Oboje wspierają się wzajemnie tym mocniej, im bardziej zaplątują się w swych działaniach.

W spektaklu są nienachalne odniesienia do historii XX wieku, do rodziny Goebbelsa, do smutnego końca rumuńskiego dyktatora Ceausescu, ale przede wszystkim jest ponadczasowy obraz pazernej władzy, która nie potrafi powstrzymać się przed osiągnięciem kolejnych celów i likwidowaniem zagrożeń, niekiedy urojonych.

Reklama
Reklama

Historia Marii Stuart to prawdziwy thriller

O tym samym jest i „Maria Stuart”, którą zainscenizował Ulrich Rasche. Efekt pracy niemieckiego reżysera zasługuje na wyjątkowe uznanie, bo opera Donizettiego bywa postrzegana głównie jako popis pięknego śpiewania, bo to arcydzieło belcanta. Tymczasem on sprawił, że zaczerpnięty z tragedii Schillera, a romantycznie wyidealizowany konflikt Marii Stuart i Elżbiety I ogląda się jak thriller.

W tej „Marii Stuart” nie ma natrętnych odniesień do współczesności. Ulrich Rasche odwołuje się do hieratycznego teatru starogreckiego, inspiruje się sztuką niedawno zmarłego maga teatralnego Roberta Wilsona ustawiającego swoich bohaterów w precyzyjnych pozach. Na wielkich, ruchomych kręgach, które nigdy się nie zetkną, obie królowe krążą jak sępy lub wojownicy w morderczej walce. Ruch jest powolny, ale na moment nie zastyga, potęgując narastający niepokój. Aż do tragicznego finału.

Trzy artystki nowej generacji na festiwalu w Salzburgu

Znaczący wkład w sukces obu przedstawień mają trzy artystki. Lisette Oropesa (Maria Stuart), jeden z najlepszych sopranów belcantowych; Kate Lindsay (Elżbieta I), obdarzona mezzosopranem o niezwykłej elegancji brzmienia; oraz Asmik Grigorian (Lady Makbet), szalenie ekspresyjna i o ogromnych możliwościach wokalnych.

Czytaj więcej

Warlikowski w Paryżu. Ból starego Hamleta

Festiwal w Salzburgu ma więc jednak swoje gwiazdy? I tak, i nie. Gdy nie świecą już mocnym blaskiem Anna Netrebko, Jonas Kaufmann, Thomas Hampson i parę innych sław, powstała luka. Wchodzi w nią oczywiście nowe pokolenie, ale nie zabiega jak tamci o nieustanny medialny rozgłos. O Asmik Grigorian i Lisette Oropesę walczą dziś najważniejsze teatry, ale poza światem opery nie są zbyt dobrze znane. I chyba niespecjalnie im na takiej sławie zależy.

Reklama
Reklama

Wśród artystów nowej generacji spodobał się też w Salzburgu młody tenor z Uzbekistanu Bekhzod Davronov (Roberto Leicester w „Marii Stuart”). Ma szansę na ładną karierę, a wspominam o nim dlatego, że w przyszłym sezonie będzie go można usłyszeć w Operze Narodowej w głównej roli w premierze „Romea i Julii” Gounoda w reżyserii Barbary Wysockiej.

Przez lata nazywany był targowiskiem próżności, bo choć przyciąga ludzi spragnionych autentycznych przeżyć artystycznych, to jednak wśród obecnych tu co roku ponad 200 tysięcy widzów nie brakuje takich, dla których bywanie w Salzburgu jest potwierdzeniem ich pozycji społecznej. To z myślą o nich, płacących ponad 400 euro za bilet, festiwal zapraszał najsłynniejsze gwiazdy, by zaprezentować je w najbardziej efektownym repertuarze.

Pod wodzą obecnego dyrektora Markusa Hinterhäusera festiwal w Salzburgu jednak się zmienia. Oczywiście, są w nim punkty stałe, takie jak koncert Wiedeńskich Filharmoników grających od lat pod wodzą Riccardo Mutiego w świąteczne południe 15 sierpnia. Będzie zapewne odbywał się do końca świata i jeden dzień dłużej. Ale zmiany są widoczne, choćby w najważniejszym – operowym – nurcie.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Opera
Odrzucenie to zaskakujący temat na letni festiwal w kurorcie
Opera
Baltic Opera Festival. Niezwykłe widowiska w sopockim lesie
Opera
Remis damsko-męski zakończył Konkurs Moniuszkowski
Opera
Tomasz Konieczny: W kraju inni często patrzą na nas ze zdziwieniem
Opera
Krzysztof Warlikowski opowiedział w Paryżu o ukrywaniu tożsamości
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama