W powiecie płockim wybito trzy stada indyków: 4,2 tys. ptaków na dwóch fermach w Uniejewie i Myśliborzycach, gdzie wykryto wirusa H5N1, a także – prewencyjnie – 4 tys. indyków należących do brata właściciela jednej z tych ferm. Pod nóż poszły też ptaki, które już wcześniej trafiły do zakładów przetwórczych. Indykpol SA, największy krajowy producent wyrobów z indyków (25-proc. udział w rynku), ubił ponad pięć tysięcy ptaków.– Już podczas transportu partii z podpłockiej fermy padło nadzwyczajnie dużo ptaków. To wzbudziło czujność naszych służb weterynaryjnych. W czwartek w zakładzie w Olsztynie zostało ubitych ponad pięć tysięcy indyków. Próbki mięsa pobrano do badań laboratoryjnych – mówi Krystyna Szczepkowska, rzeczniczka grupy Indykpol SA.
– Z żadnego zakładu Indykpolu nie wyjechał ani jeden kilogram mięsa zakażonego ptasią grypą. W pełni zadbaliśmy o bezpieczeństwo konsumentów – zapewnił „Rz” Piotr Kulikowski, prezes spółki.
Wcześniej niż Indykpol partię dwóch tysięcy indyczek z tej samej podpłockiej fermy ubił zakład pod Ornetą w powiecie Lidzbark Warmiński. Mięso trafiło do zakładów przetwórczych na Warmii i Mazurach, w Kujawsko-Pomorskiem i na Pomorzu. – W ubojni zastaliśmy jeszcze kilkaset kilogramów mięsa ze skażonej fermy. Zostało zutylizowane. Za utylizację mięsa z Indykpolu, z ubojni spod Ornety oraz innych firm i sklepów zapłaci Skarb Państwa – mówi Ludwik Bartoszewicz, wojewódzki lekarz weterynarii w Olsztynie.
Minister rolnictwa Marek Sawicki zapewnił, że pełne odszkodowania równe wartości rynkowej zlikwidowanych stad dostaną właściciele ferm pod Płockiem. Pokryją one wartość nie tylko ubitego drobiu, ale także wszystkich rzeczy, które musiały zostać poddane utylizacji. – Wypłata następuje pod warunkiem, że właściciel nie zaniedbał obowiązków dotyczących kontroli zdrowia ptaków. O przypadkach choroby powinien jak najszybciej powiadomić weterynarzy – informuje główny lekarz weterynarii Ewa Lech.
Na odszkodowania nie mogą natomiast liczyć ubojnie i zakłady drobiarskie. Grupa Indykpol SA ostrożnie szacuje, że mięso, które poszło do utylizacji, było warte ok. 300 tys. zł. Właściciel ubojni pod Ornetą (nie zgodził się na podanie nazwiska) przyznaje, że poniósł znaczne straty, ale nie chce mówić o szczegółach. Ocenia, że sytuacja, w której odszkodowania dostają tylko hodowcy, jest nie w porządku.