Autorzy raportu wytykają, że aż 85 proc. środków z Narodowego Funduszu Zdrowia to wynagrodzenie „za gotowość" położnej, a tylko 15 proc – za wykonaną i udokumentowaną pracę.
– Płacimy za gotowość udzielania świadczeń przez położne, zamiast wynagradzać faktycznie wykonane przez nie świadczenia – mówi „Rz" Jolanta Stawska, dyrektor delegatury NIK w Krakowie, która prowadziła kontrolę. – Położne realizują tylko część zadań, do których są zobowiązane. W ograniczonym zakresie prowadzą edukację przedporodową i opiekują się kobietami po operacjach ginekologicznych.
To może dziwić, bo od 2008 r. za takie dodatkowe zadanie, np. wizytę u matki lub edukację przed porodem, dostają ok. 30 zł.
Tymczasem z edukacji przed porodem w 2010 r. skorzystało zaledwie 15 proc. pań. Dlaczego? Położna z Kalwarii Zebrzydowskiej (Małopolska) tłumaczyła kontrolerom, że kobiety ciężarne „nie są tym zainteresowane, bo są pod opieką ginekologa. A jej brak czasu na edukację".
Podobnie jest z kobietami po operacjach ginekologicznych. W latach 2009 – 2010 w całym kraju z opieki położnych skorzystały zaledwie 4 tysiące z nich. Na jedną kobietę objętą opieką pooperacyjną przypadały dwie wizyty położnej. Według NIK to stanowczo za mało.