Dzień 32-letniego Marcina tak naprawdę zaczyna się o godz. 16, kiedy z pracy wraca jego mama. Do tego czasu ma nikomu nie otwierać i broń Boże nie wychodzić. Może czytać i oglądać telewizję, pod warunkiem że bierze leki. Jeśli oszuka i zamiast łykać, schowa je pod język, prezenterzy dziennika przekonują go, że zbawi świat, a znani eksperci telepatycznie zakładają z nim partie polityczne. Kiedy z propozycją członkostwa zadzwonił do dawnego wykładowcy ze studiów, mama zabrała mu komórkę.
Po pierwszym pobycie w szpitalu jeszcze śledził programy polityczne i czytywał klasyków. Potem przestał mieć do tego głowę. Dosłownie. Nawet artykuł w kobiecej gazecie mamy był dla niego niezrozumiały, co dopiero ciężkie rozprawy. A przecież zdążył uzyskać absolutorium i niewiele brakowało, a zostałby magistrem.
Swój pierwszy pobyt w szpitalu Marcin wspomina całkiem dobrze. Próbował rozwalić system, krzycząc na zebraniu pacjentów, że trzymają ich w więzieniu. Po zastrzyku z haloperidolu spał 12 godzin i obudził się jak na najgorszym kacu. Po sześciu tygodniach, czyli pełnym „turnusie", wracał do domu świadomy choroby i z zapasem leków. Ale przestał je brać, bo przymulały. A zresztą – po co zdrowemu psychotropy?
Za drugim razem do szpitala eskortowała go policja, bo wściekły na ekspedientkę w lokalnym warzywniaku, wybił szybę. Leżał kolejne sześć tygodni, a w psychiatryku poznał nawet dziewczynę. Ale związek nie wytrzymał zderzenia z rzeczywistością. Zresztą on znowu przestał brać leki, a dziewczyna wyjechała do innego miasta. Zaczęły się długie seanse przed telewizorem i czekanie na mamę i siostry – jedyne osoby, które jeszcze chciały z nim rozmawiać. Po trzecim pobycie w szpitalu zakazały mu wychodzić z domu. Dziś świat ogląda dwa razy w miesiącu z okien autobusu, który wiezie go na wizytę u psychiatry. O normalnym życiu już nie myśli.
Choroba Marcina ujawniła się jeszcze przed trzydziestką i nie dała zacząć pracy, co pozbawiło go szansy na rentę. Objawiająca się na początku urojeniami, omami słuchowymi i dziwnymi zachowaniami, z czasem zaczęła przechodzić w apatię. To wynik powolnej degeneracji mózgu, bo, jak podkreślają psychiatrzy, każdy epizod psychotyczny działa na ten organ toksycznie.