– Powinna pani dostać lenalidomid, ale NFZ i tak go pani nie przyzna. Lepiej od razu jechać do Warszawy – usłyszała od lekarza lublinianka Jadwiga Nowak, której chemioterapia uszkodziła szpik. Podróż do stolicy planuje jak najszybciej. – Człowiek chce jeszcze pożyć – mówi.
Ten przykład potwierdza wyniki raportu NIK „Programy terapeutyczne i lekowe finansowane ze środków publicznych", do którego dotarła „Rzeczpospolita". Według Jacka Gugulskiego z Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych Lublin to obok Gdańska jedno z najgorszych miejsc dla pacjentów z nowotworami krwi.
– I nie chodzi tylko o to, że chemioterapii niestandardowej odmawiają dyrektorzy tutejszych oddziałów NFZ, sami lekarze nie mówią o niej pacjentom. Wiedzą, że szpital ma mały budżet, i nie chcą „tracić" pieniędzy – ocenia.
Pacjent może się odwołać od decyzji prezesa oddziału, a ten zwrócić o kolejną opinię, np. do konsultanta krajowego, ale w większości przypadków tylko traci czas. Chorzy, którzy mają siłę, szukają rozwiązania w innych częściach Polski. Jadą do Warszawy czy Poznania, gdzie według obiegowej opinii szansa na zgodę NFZ jest większa. Na szczęście nie muszą się przemeldowywać, bo liczy się adres wnioskującego szpitala, a nie chorego.
Prof. Piotr Wysocki z warszawskiego Centrum Onkologii przyjmował wielu chorych z odległych województw.