O dziwnych praktykach dyrektorów szpitali, którzy dzielą rezydentom dyżury na kilkugodzinne bloki, pisaliśmy kilka tygodni temu. Wraz z podwyżkami dla rezydentów, w ramach ustawy „6 proc. PKB" Ministerstwo Zdrowia postanowiło sfinansować także 40 godzin ich dyżuru w macierzystej jednostce. Chciało w ten sposób z jednej strony ulżyć dyrektorom szpitali, którzy do tej pory płacili za dyżury z własnej kieszeni, a z drugiej – zagwarantować młodym lekarzom godziwą stawkę dyżurową, bo zdarzało się, że za taki dyżur szefowie placówek płacili im dużo poniżej stawki rynkowej.
Czytaj także: Coraz więcej lekarzy rezygnuje ze specjalizacji
Gwarantując konkretną stawkę za dyżur w ramach umowy o pracę, resort wymuszał na dyrektorach placówek taką samą stawkę. I tu zaczęły się problemy. Część szefów placówek uznała, że to za dużo, i odmówiła rezydentom dyżurów ponad te, za które zapłacił resort. Dla ułatwienia podzielił je na kilkugodzinne bloki. I tak, w niektórych szpitalach rezydenci po zakończeniu normalnego dnia pracy o godz. 15.30 osiem razy w miesiącu zostawali kolejne pięć godzin, by „wyrobić" godziny dyżurowe. Narzekali jednak, że w wielu specjalizacjach najważniejszy jest dyżur w godzinach nocnych, kiedy ma się większą samodzielność i można się więcej nauczyć.
Jak dowiedziała się „Rzeczpospolita", przeciwko takiemu rozwiązaniu jest sam minister zdrowia Łukasz Szumowski, który zapowiada interwencje, gdy dyżury będą dzielone. Rezydenci, którym odmawia się dyżurów nocnych, powinni zgłosić problem do resortu.