Przychodzi mieszkaniec do urzędu dzielnicy i – jak sam mówi – „pragnie wybawić jej burmistrza z kłopotu”. – Wiem, że macie pod tym adresem całkiem fajne mieszkanie komunalne. Ale macie też pewien kłopot: za ten lokal najemca nie płaci od wielu miesięcy. Przyszedłem więc z ofertą pomocy: spłacę zadłużenie, wyremontuję lokal, a w zamian chciałbym jedynie zostać jego najemcą. Chyba dzielnica powinna się pozbywać dłużników, nie dopuszczać, by jej mieszkania popadały w ruinę – tak brzmiała oferta złożona w jednej z dzielnic w sercu stolicy przez zatroskanego warszawiaka.

Trudno było oferentowi zrozumieć, że jest kolejka oczekujących na komunalne M, skoro on chciał od razu spłacić za obecnego najemcę kilkutysięczny dług.

Bywa i tak, że przychodzi sam skruszony dłużnik i wskazuje kogoś, kto chce i jego jako najemcę, i miasto jako właściciela zadłużonego lokalu uwolnić od zobowiązań, czyli spłacić zaległy czynsz. Może to jednak zrobić pod jednym warunkiem: sam zamieszka w lokalu komunalnym, a do tego potrzebuje w nim meldunku.

Czy jest coś złego w takiej propozycji? Przecież nie dość, że dłużnik przestanie być dłużnikiem, to jeszcze da na swoje miejsce solidnego najemcę, a do tego jemu samemu poprawi się ciężka sytuacja materialna. Chętny na mieszkanie zostawi mu bowiem jakieś odstępne, gdy operacja się uda.

Dlaczego stare, zadłużone mieszkania komunalne nadal są tak atrakcyjne? Bo często mają świetne adresy i niskie czynsze w porównaniu z ofertami komercyjnymi w tych samych lokalizacjach.