25 lat na rynku nieruchomości

Do stolicy przejechał przedstawiciel izraelskiej firmy i kupił okazyjnie upadłą fabrykę na Mokotowie. I tak w "najkoszmarniejszym miejscu lewobrzeżnej Warszawy" wyrósł park biznesu.

Publikacja: 09.06.2014 19:35

25 lat na rynku nieruchomości

Foto: Cushman & Wakefield

Eksperci rynku nieruchomości komercyjnych, mieszkaniowych wspominają, co działo się ponad dwie dekady temu, jak powstał rynek pośrednictwa, kredytów, deweloperów (poniżej pełna wersja wspomnień):

 

Pukaliśmy się w czoło...

Tadeusz Żurowski, doradca rynku, Anchor Real Estate:

- W PRL istniał pokątny rynek gruntów rolnych i mieszkań, a pośrednicy byli traktowani jak cinkciarze. Prawdziwy rynek nieruchomości powstał dopiero 25 lat temu. W Warszawie objawił się w postaci gwałtownego wzrostu cen mieszkań. Napływała wtedy do nas wielka fala zachodnich firm. Nie było jeszcze nowoczesnych biurowców, dlatego spółki te wykupywały duże mieszkania w centrum i w nich urządzały swoje siedziby.

Sami doradcy na mieszkania wybierali sobie wille. Spytałem kiedyś głównego księgowego Forda (Ford w połowie lat 90. otworzył w Płońsku montownię samochodów), czemu zamieszkał aż w Konstancinie, skoro pracuje w Płońsku? Odpowiedział: - Wiesz, w Detroit codziennie dojeżdżam do pracy ponad 70 mil, więc tu mam trochę bliżej.

Przez pierwsze trzy lata ceny mieszkań w Warszawie rosły w tempie 500 dol. rocznie za mkw. Wtedy stawki podawało się tylko w dolarach, bo inflacja złotego była kosmiczna.

Drugim szokiem był dla mnie przyjazd Eli Elroya, głównego specjalisty izraelskiej firmy GTC. Kupił on za bezcen upadłą fabrykę Unitra Cemi przy Domaniewskiej na Służewcu Przemysłowym, najkoszmarniejszym wówczas miejscu lewobrzeżnej Warszawy, i postanowił zbudować tu nowoczesny park biurowy. Pukaliśmy się w czoło: "Eli, przecież to okropne miejsce, nikt tu nie będzie chciał mieć biura!" Ale on spokojnie powiedział: "To miejsce jest położone pomiędzy centrum miasta i lotniskiem, blisko śródmieścia, i ma dobre połączenia komunikacyjne. Tu będą najlepsze biura klasy B w mieście". I stał się cud: w ciągu kilku lat powstało tu najlepsze centrum biurowe w Warszawie.

Walnie przyczyniła się zresztą do tego belgijska firma deweloperska Ghelamco, która swoją działalność w cierpiącej na brak nowoczesnych powierzchni biurowych Warszawie początku lat 90. spektakularnie zaczęła od postawienia w pobliżu szpitala na Banacha niezłego biurowca na dziesięcioletniej dzierżawie gruntu. A czynsze biurowe wtedy fruwały na niebotycznej wysokości 50 dol. za mkw. miesięcznie. Kiedy nasi świeżo upieczeni biznesmeni zorientowali się, że nowe biura to śmietankowy biznes, nad stolicą wyrósł las żurawi i jak diabeł z pudełka zaczęły pojawiać się lepsze i gorsze biurowce.

 

W kolejce do dewelopera

Richard Aboo,
partner i dyrektor działu powierzchni biurowych w Cushman & Wakefield:

- Ponad 20 lat temu rynku nieruchomości komercyjnych właściwie w Polsce nie było. Pamiętam, jak przyjechałem do Warszawy i dla klientów szukałem powierzchni handlowych oraz biurowych. Jeździłem po Warszawie tramwajem i widząc atrakcyjny lokal, wysiadłem i pytałem w sklepie obok, czy da się coś wynająć. Ludzie patrzyli na mnie jak na przybysza z Marsa.

Pamiętam też, że poszukując nowoczesnego biura dla klienta próbowałem się przez dłuższy czas bezskutecznie umówić z deweloperem, który budował Ilmet. Nie było to łatwe. Kiedy wreszcie się udało, zapytał: "a dlaczego właśnie tej firmie mam wynająć biura, a nie innej?". A czynsze były wtedy niebotyczne, sięgały 60 marek lub 45-50 dol. za mkw.

Przypominam sobie także puste pola wzdłuż Alei Jerozolimskich, właściwie łąki, na których pierwsi odważni deweloperzy - ku zdziwieniu warszawiaków -  postanowili wybudować biurowce. Dali początek centrum biznesowemu, w którym swoje siedziby mają znane na całym świecie firmy.

Dziś takich pustych dużych terenów w centrum miasta jest coraz mniej. Deweloperzy walczą o atrakcyjne działki. Pionierami były firmy austriackie, skandynawskie, belgijskie. Dopiero po nich przyszli Amerykanie. Obecnie w Polsce inwestuje kapitał międzynarodowy. W związku ze wzrostem gospodarczym spodziewamy się fali ożywienia na rynku biurowym w Polsce -  zarówno popytu, jak i podaży, która może przypominać tą z lat 2004-2006. Tylko tym razem będzie to na mocniejszych fundamentach .

 

Najemcy marzyli o klimatyzacji

Paulina Krasnopolska,


ds. marketingu dyrektor w firmie doradczej CBRE:

- Z rynkiem nieruchomości jestem związana od 18 lat. Kiedy zaczynałam prace w Jones Lang Wootton w 1996 roku, pierwszym moim zadaniem było przygotowanie informacji prasowej dla niemieckich dziennikarzy.

Stworzyłam wówczas książeczkę ze zdjęciami kilkunastu budynków biurowych, czyli prawie wszystkich, które wtedy istniały w Warszawie. Zrobiłam zdjęcia, odbitki wkleiłam do książeczki i skopiowałam ją.

Marketing obiektów ograniczał się do ustawienia tablicy, wydrukowania broszury oraz ulotki informacyjnej,  a i tak wszystko wynajmowało się na pniu. W broszurze najważniejsze informacje dotyczyły standardu obiektu: klimatyzacja, podwieszane sufity, podnoszone podłogi, okablowanie strukturalne do komputerów.

Raporty rynkowe były zazwyczaj kilkustronicowe i ograniczały się do podstawowych informacji typu podaż, popyt, czynsze. Informacje prasowe były wysyłane faksem. W międzynarodowych firmach nieruchomościowych było tylko kilka departamentów: agencja biurowa, dział inwestycyjny, wyceny, badania rynku. Wszystko było ciekawe, nowe. Wszystkiego się uczyliśmy, odkrywaliśmy nowe możliwości.

Teraz w Warszawie jest 430 nowoczesnych budynków biurowych, miasto się zmieniło, zmieniły się techniki marketingowe, działania PR, praca agentów, agencje nieruchomości zatrudniają kilkaset osób, oferując szeroki wachlarz wyspecjalizowanych usług. Nowe technologie, nowe rozwiązania. I znowu wszystkiego się uczymy i odkrywamy coraz to nowe możliwości.

 

Mieszkanie za bony PKO

Jacek Furga,
prezes Centrum Prawa Bankowego, ekspert Związku Banków Polskich:

- Pojęcie „rynku" pojawiło się w sierpniu 1989 roku, gdy rząd Mieczysława Rakowskiego podjął historyczną decyzję o otwarciu socjalistycznego rynku na bardziej kapitalistyczne zasady gospodarcze. Jednak wobec braku towarów skutkowało to w pierwszym etapie szalejącym wzrostem cen, więc poznaliśmy w praktyce, co oznacza pojęcie "inflacja".

Upadający system usiłował ratować się, drukując coraz więcej pieniędzy, które nie miały pokrycia w towarach i usługach. Bochenek chleba kosztował 6 tys. złotych. Kurczenie się złotego było wręcz namacalne. W 1989 r. pojawiła się aluminiowa moneta 1 zł wielkości dzisiejszego grosza. Wcześniejsze, kilkakrotnie większe złotówki, znikały z rynku, bo były wykorzystywane przez rzemieślników m.in. jako podkładki pod gwoździe do mocowania papy na dachach.

O rynku nieruchomości także nie było mowy. Podobnie, jak o kredytach dla osób fizycznych. Zresztą po co ? Wcześniej mieszkanie „dostawało się" od spółdzielni mieszkaniowej lub od zakładu pracy. Wyjątek stanowiły „wille"  (czyli jednorodzinne domy z reguły w formie sześcianu), budowane przez tzw. prywaciarzy. Pojawiające się w gazetach ogłoszenia o sprzedaży mieszkania - z reguły prawa spółdzielczego własnościowego do lokalu mieszkalnego wraz z przywiązanym do niego wkładem budowlanym - już po południu były nieaktualne. Transakcje zawierane były w dolarach amerykańskich, a w oficjalnych dokumentach podawane w bonach towarowych Banku Pekao SA.

Zapowiadały się kolejne zmiany gospodarcze i strach przed tym, co stanie się z posiadanymi oszczędnościami. W roku 1989 nie miałem pojęcia o rynku nieruchomości. Podjąłem jednak właściwą decyzje. 30 listopada 1989 roku zawarłem napisaną umowę przedwstępną kupna spółdzielczego prawa do liczącego 47,2 mkw. lokalu mieszkalnego na warszawskim Ursynowie,  za cenę 13.202 bony towarowe. To oznaczało cenę 280 dol. za mkw. mieszkania.

Dwa tygodnie później, 11 grudnia pamiętnego roku 1989, podpisałem, napisaną na maszynie, przez kalkę, zajmującą jedną stronę papieru, umowę kupna-sprzedaży. Tym razem oficjalna cena wyrażona została w złotych i wynosiła 33 mln złotych, czyli 700 tys. złotych za 1 mkw. Do rozliczenia doszło jednak w markach niemieckich, gdyż sfinansowanie takiego zakupu gotówką było możliwe dzięki wielu miesiącom ciężkiej pracy w RFN.

 

Dyskietka, czyli super wynalazek dla pośrednika

Joanna Lebiedź,

licencjonowany pośrednik i zarządca nieruchomości, Lebiedź Nieruchomości:

- Pośrednictwo w obrocie nieruchomościami zaczęło zauważalnie istnieć od końca lat 80. ubiegłego wieku. Zawód pośrednika powstał w tym samym czasie, co Okrągły Stół i przemiany z 1989 roku. Pionierów tego zawodu nikt nie uczył. Nie było ani kursów, ani studiów. Sami uczyliśmy się rynku, tworzyliśmy procedury obsługi klienta. Często na własnych błędach dochodziliśmy do sposobu konstrukcji dobrych umów, zasad współpracy.

Pierwsze lata, to czasy tak niewiarygodnie prymitywnych narzędzi pracy - samo wyliczanie ich dziś i dziwi, i śmieszy. Nie było komputerów. Nie było Internetu. Nie było faksów. Telefon stacjonarny był marzeniem. Ogłoszenia zamieszczało się w gazecie (w Warszawie monopolistą było „Życie Warszawy"). W tym celu należało pojechać do biura ogłoszeń i osobiście zlecić publikację reklamy. Ponieważ nie było komputerów, to bazy ofert nie mogły być gromadzone w żadnym specjalistycznym programie. Oferty wpisywano ręcznie do uprzednio stworzonych formularzy, te zaś przechowywano w segregatorach: odrębnych dla mieszkań, odrębnych dla domów, odrębnych dla lokali na wynajem.

Cudownym wynalazkiem okazały się po pewnym czasie plastikowe „koszulki" do chowania dokumentów, które nie przecierały się na narożnikach od nieustannego przewracania kartek. Bazą klientów poszukujących mieszkań,  w wielu przypadkach był tzw. notatnik akademicki, czyli gruby zeszyt A-4 (koniecznie z twardą okładką) , w którym trzeba było ponaklejać znaczniki, odpowiednio: 1 pokój,  2 pokoje, 3pokoje, itd. Takie notatniki, jeśli były rzetelnie prowadzone i sprawdzane w miarę napływu nowych ofert, doskonale wspomagały sprzedaż i wynajem.

Ruch w biurze wyznaczał rozkład jazdy komunikacji miejskiej. Gdy w biurze robił się tłok, to znaczyło, że właśnie przyjechał jakiś tramwaj czy autobus, z którego do biura wysypywali się klienci. Pod koniec lat 90. XX wieku  znakomita większość warszawskich biur pośrednictwa znajdowała się przy ulicy Marszałkowskiej, zwłaszcza na odcinku pomiędzy Alejami Jerozolimskimi a Placem Konstytucji.

Ogromne zmiany nadeszły wraz z erą komputerów, i stopniową informatyzacją zawodu. Cudownym wynalazkiem okazały się dyskietki. Dzięki nim powstał pierwszy raczkujący MLS - system wymiany ofert. Każdego czwartku współpracujące biura spotykały się w ustalonym miejscu, aby wymienić się dyskietkami, które potem wgrywano na własne komputery. Pomimo braku Internetu, i wielkiego prymitywizmu w stosunku do dzisiejszych narzędzi, dzięki naszej determinacji współpraca kwitła, a wspólne transakcje zdarzały się stosunkowo często.

W trakcie tych dwudziestu lat nieprawdopodobnie ewoluował rynek nieruchomości w Polsce. Pod koniec lat 80. praktycznie nie było ofert z rynku wtórnego, natomiast rejestry chętnych pękały w szwach. W praktyce oznaczało to, że dla każdego zgłaszanego mieszkania można było z zamkniętymi oczami wybrać dowolną osobę spośród poszukujących.

Królowały transakcje gotówkowe. Dla wielu segmentów rynku (np. domy i grunty) stosowano przelicznik dolarowy. Do końca lat 90. ceny domów i gruntów, a także czynsze za wynajem, podawano w dolarach. Dopiero z czasem banki uruchomiły instytucję kredytu hipotecznego, i znakomita większość transakcji odbywała się z udziałem kredytu. Od tego czasu aż do dziś, rynek załamał się trzykrotnie. Każdy kolejny kryzys był dłuższy i bardziej dotkliwy.

 

Branża spotykał się w SomePlace Else

Tomasz Trzósło,


dyrektor zarządzający JLL w Polsce, dyrektor Działu rynków kapitałowych w Polsce:

- Rynek nieruchomości komercyjnych w Polsce przed pierwszymi wolnymi wyborami właściwie nie istniał. Dopiero w latach 9. zaczęły powstawać pierwsze biurowce na wynajem czy centra handlowe pierwszej generacji, czyli supermarkety z niewielkimi galeriami. Polska wyglądała więc kompletnie inaczej i było to zaledwie 20 - 25 lat temu. Dzisiaj pokolenie "Y" nie pamięta już pewnie zakupów na bazarach, choćby na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie, który w latach 80. i 90.  XX wieku był najbardziej popularnym centrum handlowym w stolicy.

Jakość pierwszych budynków komercyjnych była przeważnie niezbyt dobra. Moja pierwsza praca w biurze, w jednym z warszawskich biurowców z w pierwszej połowie lat 90., była nabierała innego wymiaru w przypadku gwałtownych opadów deszczu. Mieściliśmy się na ostatnim piętrze i przy dużych opadach pracownicy musieli zabezpieczać komputery i dokumenty i opuszczać miejsce pracy, bo dach przeciekał! Młodzi pracownicy, ja również, bardzo się cieszyli, gdy mocno padało.

Ostatnie 25 lat to szereg spektakularnych inwestycji we wszystkich segmentach rynku nieruchomości komercyjnych. Krajobraz biurowy Warszawy zmieniło wiele projektów, ale do najistotniejszych należą: jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków stolicy - Rondo 1 przy Rondzie ONZ; zbudowane przez Koreańczyków Warsaw Trade Tower; czy zaprojektowany przez Normana Fostera Metropolitan na Placu Piłsudskiego.

Należy również wspomnieć o słynnej dzielnicy biurowej czyli Służewcu Przemysłowym. Ta lokalizacja zaczęła kształtować się w latach 90., a jej rozwój rozpoczął się od budowy Mokotów Business Park, czyli dzisiejszego Emparku. W latach 90. był to obszar industrialny - z magazynami, bocznicami kolejowymi czy zakładami mięsnymi. Dziś to tętniąca życiem dzielnica biurowa, oferująca ponad milion metrów kwadratowych biur, gdzie siedziby mają największe globalne korporacje.

Po 1989 roku firmy chcące rozwijać się w Polsce nie miały wielu opcji najmu, a najbardziej prestiżowym adresem biurowym był Hotel Marriott. Dziś w samej Warszawie jest ponad 4 miliony mkw. biur, a w pozostałych największych aglomeracjach poza stolicą kolejne 2,7 miliona mkw. W budowie zaś mamy jeszcze 1,2 miliona mkw.

Dla pokazania skali zmian warto spojrzeć na ilość zatrudnionych w firmach, które użytkują te powierzchnie. Zakładając średnio 12 - 15 mkw. powierzchni biurowej na osobę, w samej Warszawie w biurowcach tych pracuje około 300 - 350 tysięcy osób. Przez te 25 lat doszło więc do gruntownej restrukturyzacji gospodarczej. Pojawił i bardzo rozwinął się w Polsce sektor usług, dziś najbardziej istotny  pod względem generowania miejsc pracy, a tuż po pierwszych wolnych wyborach właściwie nieistniejący.

Równie dynamicznie zmieniał się też rynek nieruchomości handlowych. Po 1989 r. do Polski weszły sieci hipermarketów, takie jak Hit, Metro, Auchan czy E. Leclerc i zaczęły powstawać pierwsze centra handlowe, oczywiście zupełnie odmienne od tych, które obserwujemy dzisiaj. Przez te lata przeszliśmy drogę od handlu na samochodach, targowisk, przez centra pierwszej generacji z dominującą rolą hipermarketu, po supernowoczesne, wielofunkcyjne projekty, z rozwiniętą ofertą handlową, usługową, rozrywkową, sportową, i gastronomiczną.

Wiele jest projektów symbolicznych, które zmieniały handlowe oblicze miast, a wśród nich warto wspomnieć o stołecznej Galerii Mokotów, centrum z bardzo rozwiniętą ofertą modową i jednym z motorów rozwoju Służewca Przemysłowego, czy Złotych Tarasach - łączących funkcje handlowe i biurowe i będących przykładem inwestycji ożywiającej okolice dworca Warszawa Centralna. Dziś takich projektów pojawia się coraz więcej, czego przykładem jest choćby Galeria Katowicka, czy niedawno ogłoszone plany zabudowy dworca Warszawa Gdańska. Z kolei spektakularnym przykładem trendu rewitalizacji, ważnego na współczesnym rynku nieruchomości zarówno handlowych, jak i biurowych, jest łódzka Manufaktura, otwarta w 2006 r. na terenie zaniedbanego, XIX -wiecznego imperium tekstylnego Izraela Poznańskiego, łącząca funkcje typowe dla galerii handlowej z oferta kulturalną i hotelową.

Po 1989 r. swoją działalność w Polsce rozpoczęło dużo  firm międzynarodowych. JLL otworzył swoje biuro w 1994 r (wtedy jeszcze pod nazwą Jones Lang Wootton) w odpowiedzi na potrzeby swoich klientów korporacyjnych - najemców planujących wejść na rynek polski. Oprócz JLL, w tym samym czasie w Polsce pojawiło się kilka innych firm doradczych specjalizujących się w rynku nieruchomości. Wszystkie te firmy, wraz z JLL, były wtedy niewielkie, a ich pracownicy znali się bardzo dobrze. Polski rynek na tym wczesnym etapie działał podobnie do rynku angielskiego, przynajmniej, jeśli chodzi o aspekt barowy.

Środowisko ludzi pracujących w sektorze nieruchomości spotykało się regularnie, w wybranym barze, wymieniając informacje, albo po prostu spędzając wspólnie czas. W latach 90. takimi miejscami spotkań było SomePlace Else w warszawskim Sheratonie, a później Restauracja 99 w biurowcu Atrium. W czwartkowe popołudnia przychodziło do nich po kilkadziesiąt osób z rynku nieruchomości. Ta tradycja zanikła wiele lat temu.

Ciekawostką wczesnych lat rozwoju polskiego rynku nieruchomości było pojawienie się deweloperów z bardzo różnych krajów. To była bezcenna możliwość oraz szansa na szybkie i sprawne nadrobienie wieloletnich zaległości. Mogliśmy się uczyć na miejscu, korzystając z doświadczeń wielu rozwiniętych gospodarczo krajów.

W Polsce budowali Amerykanie, Francuzi, Niemcy czy Skandynawowie, ale i Izraelczycy czy Turcy. Pojawili się Anglicy i Irlandczycy, byli Włosi. Potem niezbyt dobre. Ale ludzie myślący mogli obserwować i wyciągać wnioski. Jestem przekonany, że dla dzisiejszej kadry zarządzającej w Polsce, w firmach deweloperskich, inwestycyjnych, bankach i agencjach, czas lat 90. i początek wieku XXI to bezcenna możliwość nauki. Dzisiaj z tego korzystamy.

 

Place budowy znikały pod osłoną nocy

Tomasz Błeszyński, doradca rynku nieruchomości:

- Zajmuje się nieruchomościami od 1990 roku. Rynek mieszkaniowy od tamtego czasu ucywilizował się. Na początku lat 90. klienci z obawą kupowali mieszkania. Wtedy za lokal płaciło się w dolarach lub markach. Obowiązujące przepisy nie pozwalały na dwóch mieszkań. Osoby, które posiadały z przydziału lokale komunalne czy spółdzielcze, nie mogły kupić innego lokum, chyba że zwróciły zajmowane.

Nie było kredytów hipotecznych a te, które oferowały banki, miały oprocentowanie rzędu 40 - 60 proc. Dopiero po 1995 rok pierwsze kredyty mieszkaniowe oferowane były z atrakcyjnym wtedy oprocentowaniem, czyli  23-27 proc. rocznie. Klienci kupowali, więc mieszkania za gotówkę i nie chętnie wskazywali źródło jej pochodzenia. Mieszkania nabywali głównie dla dzieci czy wnuków, a transakcje były rodzinna tajemnicą.

Należy też przypomnieć, że w latach 1998 -2001 przezywaliśmy kryzys na rynku, wielu ówczesnych deweloperów zbankrutowało sprzedając ludziom dziury w ziemi i marzenia. Często pod osłoną nocy likwidowano plac budowy i uciekano z wpłaconymi pieniędzmi. Deweloperzy budowali domy głównie z wpłat ludzi, własnych środków było niewiele, a kredyty mało dostępne.

Po 2000 roku rynek zaczął się cywilizować. Powstawało, co raz więcej ciekawych inwestycji. Przez ten czas próbowano wprowadzać różne programy „pomocowe" dla kupujących pierwsze mieszkania, były premie gwarancyjne, kasy mieszkaniowe, dopłaty, czy ostatnie "Rodzina na swoim" i "Mieszkanie dla młodych". Niestety, żaden z tych programów nie był w pełni adresowany do potrzebujących i spełniał raczej kryteria marketingu politycznego.

Pozytywnym zjawiskiem minionych lat jest na pewno dążenie do regulacji stanów prawnych nieruchomości, informatyzacja geodezji i ksiąg wieczystych oraz prace na miejscowymi planami zagospodarowania przestrzennego.

 

Uczyliśmy się na błędach

Jacek Bielecki, dyrektor w firmie Marvipol, ekspert w PZFD:

- W latach 90. firmy deweloperskie doświadczenie firmy zdobywały w boju, walcząc z przepisami budowlanymi, podatkowymi, z administracją, z instytucjami finansowymi. Naszym głównym kapitałem był zapał do tworzenia nowego i chęć zmieniania polskiej rzeczywistości.

Po drugiej stronie byli klienci, którzy często nie rozróżniali działalności deweloperskiej od spółdzielni mieszkaniowych, którzy musieli kupować za własne pieniądze to, co dotychczas „dawało państwo". Nie było w zasadzie kredytów mieszkaniowych - pierwszy na rynku kredyt Alicja banku PKO BP okazał się pułapką, z której długo i kosztownie wychodzili kredytobiorcy. Kupujący mieszkania powierzali nam swoje oszczędności, które były głównym źródłem finansowania budowy. Nie było to optymalne rozwiązanie, ale wobec braku kapitału własnego i słabości banków jedyne.

Choć wszyscy uczyliśmy się, to w sumie było łatwiej. Przepisy znacznie prostsze, biurokracja mniej rozrośnięta, więcej atrakcyjnych, niezagospodarowanych terenów. W centrach miast można było znaleźć wolne duże działki. W podwarszawskim Piasecznie nasza firma zabudowała kilka hektarów rolnych w centrum miasta. Dziś już takich okazji nie ma.

Popełnialiśmy też niekiedy błędy, które jeszcze dziś rzutują na postrzeganie branży. Nie wszyscy potrafili działać na nowym polu, zdarzali się też, choć to absolutny margines, ludzie nieuczciwi. Dziś już takich firm i osób nie ma wśród nas, ale wspomnienie pozostawiło ślad na naszym wizerunku.

To, co jest niewątpliwym osiągnięciem, to zbudowanie nowej branży od zera. Polscy przedsiębiorcy w ciągu kilkunastu lat stworzyli nowy sektor gospodarki mający znaczący wpływ na rozwój kraju. Myślę, że jest to wielki sukces polskich deweloperów.

Dziś branża działa według światowych standardów i jest głównym dostawcą wciąż bardzo poszukiwanego, niezbędnego do życia towaru - mieszkania. Polski rynek mieszkaniowy jest dziś najsilniejszy w Europie i jest to doskonały przykład wykorzystania przez Polaków szansy jaką daje wolny rynek.

 

Brakowało polskiego kapitału i kapitalistów

Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy doradczej Reas:

- Po komunizmie III RP odziedziczyła w sektorze budownictwa mieszkaniowego spółdzielczość mieszkaniową - jako organizację odpowiadającą za budowę mieszkań w Polsce, wielką płytę - jako dominującą technologię ich budowy, miasta z centrami zamieszkanymi głównie przez lumpenproletariat i mentalność Polaków, przyzwyczajonych do tego, że mieszkania się głównie "dostaje, załatwia lub dziedziczy".

Aparat wykonawczy składał się z państwowych kombinatów, zaś jakość wykonawstwa i subkultura „budowlańców" była ulubionym tematem komedii filmowych i skeczy w kabaretach.

Drugą część dziedzictwa PRLu stanowiła lista tego, czego w ogóle lub prawie w ogóle nie było: normalnych kredytów hipotecznych i banków, które byłyby przygotowane do ich udzielania, specjalistów od sprzedawania mieszkań, jasnych relacji własnościowych w odniesieniu do terenów - zwłaszcza w Warszawie, zasad działania firm budujących i sprzedających mieszkania, w tym zwłaszcza reguł sprzedaży mieszkań w fazie budowy, procedur zarządzania wielorodzinnymi budynkami mieszkalnymi składającymi się z mieszkań własnościowych, systemu w pełni wiarygodnych i szybko rejestrujących zmiany ksiąg wieczystych.

Ponadto brakowało polskiego kapitału i kapitalistów. Nie było także prawie w ogóle polskich przedsiębiorców, którzy mieliby doświadczenia w budowaniu mieszkań na sprzedaż. Nie było nawet słowa, które działalność taką miałoby opisywać.

Słowo deweloper pojawiło się w języku polskim dopiero po kilku latach, najpierw w lekko spolszczonej formie „developer".  Minęło kilka kolejnych lat zanim przyjęła się jedna forma pisowni - deweloper."

Eksperci rynku nieruchomości komercyjnych, mieszkaniowych wspominają, co działo się ponad dwie dekady temu, jak powstał rynek pośrednictwa, kredytów, deweloperów (poniżej pełna wersja wspomnień):

Pukaliśmy się w czoło...

Pozostało 99% artykułu
Nieruchomości
Robyg wybuduje osiedle przy zabytkowym browarze Haasego. Prawie 1,5 tys. mieszkań
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Nieruchomości
Rynek nieruchomości rok po powołaniu rządu. Ile dowiozły ministerstwa?
Nieruchomości
Mieszkaniówka na karuzeli
Nieruchomości
Polska centralna. Magnes na firmy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Nieruchomości
Przez wynajem na doby wspólnota zapłaci więcej