Najważniejsze rozwiązania projektu już spotkały się z zastrzeżeniami wpływowych organizacji żydowskich. Zgłosił je Światowy Kongres Żydów i Światowa Organizacja ds. Restytucji Mienia Żydowskiego (WJRO). W piśmie do ministra sprawiedliwości „poważne obawy" co do niektórych założeń projektu wyraziła też ambasada amerykańska w Polsce.
Organizacje żydowskie krytykują zakończenie zwrotów nieruchomości w naturze, wysokość rekompensat za utracone mienie i rozłożenie ich w czasie, ograniczenie prawa do dziedziczenia roszczeń wyłącznie do osób z pierwszej linii pokrewieństwa. Oburzenie budzi przede wszystkim warunek, że prawo do rekompensat ma przysługiwać tylko tym osobom, które obecnie mają polskie obywatelstwo i znajdowały się na terytorium Polski w momencie przejęcia ich mienia przez władze komunistyczne.
Ustawa miała wejść w życie 1 stycznia 2018 r., ale na razie, po konsultacjach resortowych i społecznych, znajduje się w Komitecie Stałym Rady Ministrów. Jest więc jeszcze czas do dyskusji, nawet jeżeli nie będzie to dyskusja łatwa.
Dolary na roszczenia
O skali trudności mówi fakt, że obecny projekt ustawy reprywatyzacyjnej to już 21. próba rozwiązania kwestii, w której spiętrzyły się problemy prawne, moralne, społeczne, finansowe i międzynarodowe.
Złudne okazało się przekonanie, że finansowy wysiłek, na jaki zdobyły się komunistyczne władze Polski Ludowej, zawierając w latach 1948–1971 tzw. układy indemizacyjne, zamknie kwestię roszczeń. Nie zamknął, mimo że wartość odszkodowań, przekazanych przez Polskę 14 państwom, w których znaleźli się po wojnie właściciele przedwojennych majątków, wyniosła ponad 250 mln dol., co odpowiada obecnie kwocie 1,2 mld zł.