Elżbieta J. zawarła z firmą deweloperską umowę na wybudowanie mieszkania w podwarszawskiej Wesołej. Zanim jednak podpisała umowę notarialną jego kupna, pojawiło się w mieszkaniu pęknięcie, które biegło w poprzek lokalu. Deweloper zapewniał, że to naturalna w budownictwie dylatacja, czyli osiadanie budynku.
Rzeczywiście, dom jest długi, a takie na dylatację są szczególnie narażone, gdyż w jednym miejscu budowla może osiadać bardziej niż w innym. - Trzeba poczekać, aż przestanie osiadać, wtedy wady zostaną usunięte - z tym zapewnieniem dewelopera Elżbieta J. przystąpiła do aktu notarialnego i kupiła mieszkanie za prawie 200 tys. zł. Już po zakupie dziurę usiłowała usunąć ekipa remontowa, ale siedmiodniowe prace nie pomogły. Co gorsza, szczelina się rozszerzała - można w nią było włożyć pudełko zapałek.
Przed sądem biegli budowlani uznali, że jedyną metodą usunięcia dziury jest wybudowanie w mieszkaniu dodatkowych ścian (czyli de facto zmniejszenie lokalu), tak by pęknięcia znalazły się poza nim. Koszty tej operacji wycenili na ok. 90 tys. zł i taką też kwotę zasądził powódce sąd I instancji.
Pełnomocnik dewelopera adwokat Marek Szczygieł do końca bronił swego klienta. Twierdził, że owa dziura nie jest wadą fizyczną budynku, ale naturalną dylatacją. Według niego nabywczyni, kupując mieszkanie, wiedziała o skazie, więc utraciła roszczenia z tytułu rękojmi. Kwestionował też sposób wyliczenia zasądzonej kwoty, która, jego zdaniem, jest wygórowana.
Sąd apelacyjny utrzymał obniżkę (sygn. I ACa 349/07) . - Owszem, powódka mówiła owadach, ale zapewniano ją, że da się je usunąć. Fakt, że jest to niemożliwe, uświadomiła sobie po nieudanym remoncie: nie utraciła więc uprawnień z rękojmi -powiedział sędzia Roman Dziczek. Sąd uznał, że nie da się inaczej liczyć kosztów, jeśli wady nie można usunąć w inny sposób, niż budując dodatkowe ściany. Trudno też nie zgodzić się z biegłym, który zeznał, że już na uczelni otrzymuje się oczywistą wiedzę o tym, że dylatację planuje się poza lokalami.