Wynika to z podejścia do naszych kontrahentów. Dom Construction nie oferuje niczego innego niż inni generalni wykonawcy, czyli ciężkiej pracy za rynkowe stawki. Kluczowe są dwie kwestie. Po pierwsze, kontrahenci mają absolutną pewność, że zapłacimy na czas, co w tej branży nie jest regułą. Po drugie, planujemy inwestycje z dużym wyprzedzeniem, co oznacza, że nasi współpracownicy mogą zaplanować swoje działania. Kładziemy nacisk na to, by cały proces inwestycyjny był dobrze zaplanowany i prowadzony, nie jesteśmy więc pseudoinspektorem, tylko organizatorem pracy. To wszystko sprawia, że nasi kontrahenci mają poczucie finansowego bezpieczeństwa i dobrej organizacji pracy, umożliwiającej im długofalowe planowanie działań.
Jak ocenia pan bieżącą sytuację na rynku budowlanym? Czy najgorsze już za nami?
Po 2017 r., kiedy ceny materiałów rosły w sposób gwałtowny i trudno było cokolwiek przewidzieć, ubiegły rok można określić czasem stabilizacji na wysokim poziomie.
Dziś w Warszawie widać, że inwestycji jest mniej, co oznacza, że koszty robót początkowych – m.in. wykopów, prac żelbetowych – są stabilne. Jeśli jednak chodzi o koszty robót wykończeniowo-elewacyjnych, utrzymują się one na wciąż wysokim poziomie, w mojej ocenie nieuzasadnionym. Być może mniejsza liczba projektów na rynku przełoży się na poprawę tej sytuacji.
Jeśli chodzi o przyszły rok, trudno prognozować. Nie wiemy, jak będzie wyglądać rynek energii, trzeba też pamiętać, że wciąż jesteśmy przed szczytem realizacji inwestycji infrastrukturalnych.
Rynek wykonawstwa zagranicznymi pracownikami stoi. Jak ocenia pan ryzyko, że Ukraińcy wyjadą dalej na zachód?