Widać to na zdjęciach wykonanych następnego dnia po japońskiej tragedii, 12 marca, przez satelitę Envisat Europejskiej Agencji Kosmicznej ESA.
Cztery dni później, 16 marca, pływające, oderwane fragmenty czyli góry lodowe były już obserwowane na Morzu Rossa. Szczegółowa analiza zdjęć dokonana przez specjalistów NASA (zespołem kierowała dr Kelly Brunt) wykazała, że największe spośród tych nowych gór lodowych miały 9,5 km długości i 6,5 km szerokości, a więc zajmują powierzchnię nieco większą od Manhattanu. Wyniki analizy opublikował „The Journal of Glaciology”.
Marcowe, wyjątkowo potężne trzęsienie ziemi o sile 9 stopni, wywołało falę tsunami, która po dotarciu do wybrzeża Japonii miała kilkanaście metrów wysokości. Jednak gdy fala przebyła Ocean Spokojny i osiągnęła Antarktykę, jej wysokość wynosiła już tylko 30 cm. A jednak wystarczyło to do wytworzenia potężnych napięć w strukturze lodu, na tyle dużych, że wywołały zjawisko znane w glacjologii jako „cielenie się lodowców”. Odrywają się od nich potężne fragmenty w miejscach, w których lodowiec jest najmocniej spękany. Fragmenty te, gdy wpadają do głębokiego oceanu, stają się pływającymi górami lodowymi.
Jak podkreślają autorzy artykułu w „The Journal of Glaciology”, analizowane zdjęcia satelitarne ukazują jak na dłoni, że warunki tektoniczne i środowiskowe nawet w rejonach bardzo odległych, na przeciwnych krańcach ziemskiego globu, w tym także na półkuli północnej, mają istotny wpływ na stabilność antarktycznego szelfu lodowego, gigantycznych zamarzniętych platform ze słodkiej wody, będących przedłużeniem lądolodu Antarktydy.