Rammstein przyjedzie na PGE Narodowy 16 lipca po udanej premierze płyty „Zeit”, którą w pierwszym tygodniu fani na całym świecie kupili w 150 tys. egz. Większe znaczenie ma sława najbardziej obecnie widowiskowego zespołu. Niemcy rozpoczynają swoje dystopijne, postindustrialne koncerty od kompozycji wielkiego rodaka, czyli „Muzyki ogni sztucznych” Georga Friedricha Händla, skomponowanej na zamówienie Jerzego II z dynastii hanowerskiej, króla Anglii.
Pontony i armaty
To idealne wprowadzenie w spektakularną grę z historią, przeszłością i efektami specjalnymi, których proszę się spodziewać nie tylko w okolicach sceny. Niemcy posądzani niegdyś o kokietowanie nazistowską aurą – militaryzmem, horrorem, wilczurami, sadyzmem, masochizmem – coraz bardziej ujawniają ekspresjonistyczną lewicowość, która w stylu Brechta drwi z totalitaryzmów.
Marsze są pastiszem, zaś manifestacyjny pocałunek muzyków – wezwaniem do tolerancji dla mniejszości seksualnych, które zaprezentowali w homofobicznej Rosji Putina. Po rozpoczęciu jej agresji na Ukrainę jednoznacznie ją potępili i odwołali show w Moskwie.
Ważnym elementem widowiska jest pokazywanie dramatycznej walki o życie emigrantów. Muzycy wcielają się w ich rolę, zaś publiczność pomaga im przeprawić się w pontonach ponad morzem głów na scenę B i najważniejsze jest hasło „Witajcie”. Towarzyszą tej części występu kompozycje „Engel” i „Ausländer”.
Grupa nie rezygnuje z prowokacji: rekwizytem jest Puppe, czyli lalka, oraz żelazny wózek, w którym dochodzi do… czegoś strasznego z użyciem piekielnych wręcz płomieni. Wokalista ma na proscenium metalową armatę w kształcie fallusa, z której podczas „Pussy” proszę oczekiwać mocno erotycznej eksplozji. Na początek zespół wykonuje piosenki z „Zeit” – „Armee der Tristen” o wspólnocie wykluczonych, którzy muszą się zjednoczyć, oraz „Zic Zac”, największy nowy hit, którego rewelacyjne wideo jest szyderstwem z operacji plastycznych i sztucznego poprawiania swojego wizerunku. Grupa daje zazwyczaj dwa długie bisy, można liczyć na 21 utworów.