Jestem ze wsi. Tego wprawdzie nie widać, nie słychać ani nawet nie czuć, ale taka jest prawda.
Mieszkam na cichej, spokojnej polskiej wsi. Z tą ciszą wprawdzie bywa różnie, bo w żniwa zamiast radosnego śpiewu żeńców atakował mnie groźny warkot kombajnów. Natomiast w weekendy miejscowy biznesmen pod pozorem prowadzenia działalności agroturystycznej organizuje trwające całą noc dyskoteki i ogniska (stąd znam nie tylko tekst piosenki Kuby Sienkiewicza „Jestem z miasta”, ale także wszystkie przeboje Dody oraz podstawowe pieśni patriotyczno-biesiadne).
Dwa tylko dźwięki mojej ciszy w ogóle nie zakłócają: dzwonek telefonu i dżingl oznajmujący, że do skrzynki e-mailowej dotarła nowa wiadomość. Telefonu ani Internetu w mojej wsi założyć nie można.
Dlaczego telefonu? Nie wiem. Na początku lat 90., w ramach rządowego programu telefonizacji wsi, państwowa i nierynkowa Telekomunikacja Polska stelefonizowała tę miejscowość w 100 procentach. Mój zbudowany później dom dzieli od najbliższego telefonu przepisowa odległość 15 metrów. Mimo to na wszystkie swoje wnioski wysyłane do sprywatyzowanej i rynkowej Telekomunikacji Polskiej otrzymuję odpowiedź, że założenie telefonu jest niemożliwe, bo TP „nie planuje inwestycji”. Na tym sprawa się kończy, bo nie wiem, kto taką decyzję podjął. Nie mogę zatem zrobić awantury (nie ma komu) ani nawet zaproponować przyjęcia korzyści materialnej.
To czy firma, która na danym terenie jest w zasadzie monopolistą, może odmówić założenia telefonu, jest swoją drogą ciekawą kwestią. Być może powinny się zająć tym UOKiK i UKE. Akurat w mojej wsi tylko TP może zapewnić dostęp do Internetu, bo z powodu braku nadajników sygnał w telefonii komórkowej jest za słaby i z Internetu mobilnego korzystać nie można.