Ale i dziś piraci nie gardzą wielkim światem i polityką. Przynajmniej ci internetowi.
W Szwecji w ostatnich wyborach do europarlamentu mandaty zdobyła Partia Piratów. Ta marginalna partyjka głosząca hasła wolności Internetu stała się prawdziwą sensacją. Wszystko za sprawą wyroku skazującego twórców The Pirate Bay (Zatoka Piratów) uchodzącego za największy piracki portal świata. Choć serwis ten nie przechowuje pirackich treści, to podobnie do książki telefonicznej udostępnia ich adresy w Internecie.
Twórców Pirate Bay skazano na kary więzienia i odszkodowanie w wysokości ponad 3,5 mln dol. Wyrok odbił się szerokim echem i do partii zaczęli lawinowo zapisywać się nowi członkowie, w krótkim czasie czyniąc ją trzecią siłą polityczną Szwecji. Prawnicy wielkich wytwórni nie złożyli jednak broni. Pozwy zostały wniesione także w innych krajach, a w sierpniu sąd w Szwecji dodatkowo nakazał dostawcy usług internetowych odcięcie Pirate Bay od sieci.
W tej atmosferze właściciele Pirate Bay zdecydowali się sprzedać portal koncernowi Global Gaming Factory. Przyszły właściciel ogłosił manifest, w którym przedstawił wizję legalizacji serwisu. Zapewnienie legalności Pirate Bay wymagałoby jednak zawarcia umów z wielkimi wytwórniami, a nie jest to takie proste, jak pokazuje choćby niedawny przykład YouTube’a. Niewykluczone, że z tych przyczyn sprzedaż Pirate Bay zawisła na włosku. Z powodu złej atmosfery wokół transakcji wycofało się kilku inwestorów. Zrobiło się też głośno o kłopotach finansowych kupującego, w wyniku czego zawieszono notowania akcji Global Gaming Factory.
Obserwując ogólnoświatowe zainteresowanie sprzedażą Pirate Bay, pozostaje pytanie o przyszłość tego typu serwisów. Czy ich nieuchronnym przeznaczeniem jest legalizacja w oparciu o obecne przepisy prawne? Czy też to może prawo autorskie w końcu musi zacząć nadążać za rozwojem technologicznym? Wszystko bowiem wskazuje na to, że pora na poważną zmianę zarówno prawną, jak i mentalną zdolną pogodzić interesy twórców i użytkowników.