Rz: Czy wystąpił pan do Instytutu Pamięci Narodowej o udostępnienie własnej teczki? Pytam, bo sądząc z lektury „Zdrajcy”, ma pan sceptyczny stosunek do ustawy lustracyjnej?
Bo to jest do dupy ustawa. A przynajmniej źle działa, co na jedno wychodzi. Czy pan wie, co dokładnie znaczy po polsku słowo „lustrować”? Ja sprawdziłem w słowniku. To znaczy „przyglądać się bacznie”. A kto z naszych lustratorów przygląda się bacznie czemukolwiek? Oni, proszę pana, przeciwnie, zasłaniają sobie oczy i machają cepem na oślep. Na kogo wypadnie, na tego bęc. To są ci lustratorzy naiwni, ideowi. Są też oczywiście i cyniczni, którzy dokładnie wiedzą, komu chcą spuścić bęcki, a prawda ich mniej interesuje. Ja, proszę pana, jestem za lustracją, żeby ją zrobić i koniec. A nie trzymać kwity w zanadrzu i wyciągać je, kiedy trzeba kogoś załatwić. Co do mnie, to mnie moja teczka nie obchodzi. Nie byłem aktywnym opozycjonistą, więc tam pewnie nie ma nic ciekawego. Owszem, chyba kapował na mnie jeden, nawet się domyślam który, ale to chodziło o sprawy obyczajowe, krzywdy mi żadnej nie zrobił, więc mam to gdzieś. Jako dziennikarz złożyłem oświadczenie lustracyjne, ale mi odesłali.
Wykazuje pan doskonałą znajomość Kościoła katolickiego, szczególnie macierzystej diecezji krakowskiej. Jest pan wierzący?
Jestem agnostykiem, ale agnostykiem, by tak rzec, rzymskokatolickim. Nie starozakonnym, nie luterańskim, nie prawosławnym, buddyjskim, konfucjańskim, tylko rzymskokatolickim. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, dobrymi i złymi. Nawet jak się jest stuprocentowym Amerykaninem, nie jest obojętne, czy dziadkowie pochodzili z Białegostoku czy z Timbuktu, prawda?
Wprawdzie główni bohaterowie są fikcyjni, lecz natrafiamy też na postacie autentyczne – Machejek, Gil, Handzlik, Pyjas, Pietraszko – a niektórzy – księża Starski, Abramowicz-Mirski, Bajkowski – zostali przez autora z lekka zakamuflowani, co – przyznaję – nie bardzo mi odpowiada. Nie lepiej było podać nazwiska księży: Bonieckiego, Czajkowskiego i Isakowicza-Zaleskiego?