Świetny austriacki eseista i reporter krytycznie przygląda się rzeczywistości zjednoczonej Europy. Zapytuje, gdzie zapodziały się idee, które przyświecały jej twórcom. Staje po stronie zagrożonych małych ojczyzn, kultur i religii. Zżyma się na prościutkie wyjaśnienia trudnych spraw.
Pisze na przykład: „Od czasów oświecenia u wielkodusznych wychowanków narodu utrzymuje się wiara, że ludy powinny się tylko poznać, by poczuć do siebie sympatię lub chociaż szacunek, a nienawiść, która pcha ich do wzajemnych walk, wynika z niewiedzy o sobie nawzajem, czyli z czegoś, czego nie ma, więc niczego”. Czyżby Serbom nie wystarczyło kilkaset lat, by poznać Muzułmanów z Bośni?
Gauss stworzył „Alfabet”, korzystając z ogromnej wiedzy i godnej pozazdroszczenia pisarskiej intuicji. Przyjrzał się bliżej słowom, które robią zawrotną karierę („Bałkany” stały się synonimem nienawiści), i takim, które trafiły do lamusa historii („Dysydent”).
Przy okazji Gauss dzieli się spostrzeżeniem, że „wyćwiczeni w szydzeniu z władzy niektórzy dysydenci okazali zaskakujący talent i gotowość do pojednania z nią”. Sabotażyści starego porządku ochoczo przystąpili do tworzenia nowego, częstokroć wyrzekając się swego dawnego krytycyzmu.
Ciekawi Gaussa „Heimat” – czyli mała ojczyzna. Zaznacza przy tym, że „odosobniona miłość do jakiejś szczególnej góry czy okolicy nie czyni z niej jeszcze małej ojczyzny, gdyż to zawsze musi być miejsce wraz z używanymi tam językami, krajobraz z ludźmi”. Jak sądzi, nie są szczere zapewnienia filantropów, że dla nich ojczyzną jest cała ludzkość. Pogląd, że sama Europa jest największą małą ojczyzną Europejczyków, określa krótko: „bzdury”.