Ale on był w ogóle człowiekiem, który stale się kimś opiekował. Prawnik z wykształcenia, więc „opiekował” się najtrudniejszymi sprawami i z tymi sprawami związanymi ludźmi, między innymi prześladowanym wybitnym poetą katolickim Wojciechem Bąkiem. Między innymi stale mającą trudności życiowe poetką Kazimierą Iłłakowiczówną. I jeszcze paroma osobami z literackiego grona wielkopolskiej stolicy. Sam wcześniej przeszedł niejedną ubecką gehennę, o której nikt z nas wtedy nie wiedział, a o której sam napisał dopiero pod sam koniec życia.
A nie dał się przemielić przez ubecki młynek, choć próbowano kilkakrotnie.
Nie pamiętam, kiedy przeniósł się z Poznania do Warszawy, wydaje mi się, że dużo później niż ja. W Warszawie był, tak jak w Poznaniu, „człowiekiem z teczką” pełną akt, bo wciąż biegał i załatwiał czyjąś, zdawało się, nie do załatwienia sprawę, którą to sprawą był jakiś kolega po piórze. A przecież także pisał i jego książki były zawsze na interesujący temat. Ale jego działalność koleżeńsko-interwencyjna tę twórczość literacką nieraz przesłaniała, wpychała w cień. Kiedy znalazłem się w Radiu Wolna Europa w Monachium, szybko nawiązał ze mną kontakt. Przede wszystkim przez syna mieszkającego i studiującego w Paryżu. I stał się człowiekiem, który dla tej rozgłośni załatwiał po cichu przeróżne sprawy, pomagał przemycać materiały i zawiadamiał o zagrożeniach. Oto jeden z jego listów do mnie z 1981 roku.
Drogi Panie Włodku,
muszę napisać wprost, ale wybieram tę okrężną drogę, gdyż jednak, jak się orientuję, niektóre przesyłki pocztowe idące od nas do Pana giną. Pisałem już o tym w poprzednim liście, też nie wiem, czy do Pana dotarł. Myślę, że nie tylko wyłapują przesyłki na Pana nazwisko, ale i na niektóre inne, o których zwiedzieli się, że należą do ludzi podstawionych przez Pana. Cóż robić, trzeba wymyślać inne sposoby. W tym poprzednim liście, który do Pana nie dotarł, zawiadamiałem Pana, że wszystkie należności składkowe w Związku razem z Jarkiem załatwiliśmy (chodzi o J. Abramowa-Newerlego – przyp. W.O.). Niech Pan o tym nie myśli. Zresztą, sądzę, że teraz nie odważyliby się wyrzucić Pana z organizacji. Im gorsza sytuacja gospodarcza, im większa pustka w sklepach, tym bardziej „miękkie” postępowanie w naszej dziedzinie. A może udają, że pewnych spraw nie dostrzegają? Nie wiem, na ile docierają do Pana wiadomości, że zaczyna Pan u nas znów funkcjonować w literacko-krytycznym obiegu. Na przykład wiosną Poznań obchodził 60-lecie oddziału ZLP. W Bibliotece Raczyńskich była wystawa członków związku. Znalazł się tam Pan z fotografią i kilkoma książkami. W październiku oddział toruński ZLP organizował wespół z UMK sesję krytyczno-literacką poświęconą literaturze emigracyjnej. Była mowa o Pana twórczości. Także o Goetlu i Józefie Mackiewiczu mówiono, i to bez owijania w bawełnę. Na naradach w stołecznym ZLP z okazji dyskusji o problemach teatru radiowego dwukrotnie dość szeroko mówiono o Pana roli w utworzeniu tego teatru. To są drobiazgi, ale może ostudzą Pana gorący pesymizm. Który nas tak martwi! Panie Włodku, niech Pan uwierzy, to nie dziewiętnasty wiek, pewne rzeczy się nie powtarzają! Nie mogą.