Zaskakująca proza. Ciepła, liryczna, miejscami komiczna. Zlepek różnych konwencji, przy zachowaniu pozoru anachronicznej konstrukcji: klasyczna jedność miejsca, czasu, akcji. Z modernistycznymi wariacjami. Są monologi wewnętrzne i „pisanie strumieniem” (jak mówił Hrabal) świadomości. Woolf prekursorsko dorzuciła jeszcze inną materię – literacki chłam: cytaty z prasy, kiczowato-naiwne piosenki, pastisze głupawych salonowych komedii. Nadzienie, którym współcześni autorzy chętnie szpikują fabuły.
U Woolf taki przekładaniec smakuje doskonale. To niemal reporterski obraz, szkic angielskiego społeczeństwa. Pole do obserwacji daje amatorskie przedstawienie odegrane w plenerze, w pewnej ziemiańskiej posiadłości. Atrakcja! Zbiera się cała okolica: klasa wyższa, średnia, stara rodowa szlachta, nowobogaccy, lud. Tematem spektaklu są… oni sami. Historia Anglii w kilkugodzinnym skrócie. Tak na scenie, jak na widowni celebrowane są rytuały wypracowane od stuleci. Wszystko, czego Virginia nienawidziła.
Niespodziewanie „Między aktami” zniknęła jej pogarda połączona z rozdygotaniem. O wojennym kataklizmie – jedynie subtelne wzmianki, aluzje. W pewnym momencie czyjeś słowa przecinają przelatujące po niebie samoloty – lecz czyż nie można tego odebrać jako ataku nowoczesności, której ulega nawet brytyjska konserwa? Albo rzucona mimochodem uwaga, że jedyną korzyścią z wojny stał się dłuższy dzień. Żart łatwy do przeoczenia, zwłaszcza w lawinie „katastrof” co chwila zagrażających powadze przedstawienia.
Choćby naturalne odgłosy wsi. „A wtedy, nagle, gdy iluzja całkiem znikła, ciężar sytuacji wzięły na siebie krowy. Jedna z nich straciła niedawno cielę. I teraz, dokładnie w tym momencie, uniosła w górę wielką głowę o księżycowych oczach i zaryczała. Wtedy odwróciły się wszystkie wielkie głowy o księżycowych oczach. I krowa po krowie wydawały z siebie taki sam tęskny ryk. (…) W końcu infekcja ogarnęła całe stado. Okładając się ogonami, niby rozwichrzonymi pogrzebaczami, podnosiły głowy wysoko i ryczały z zapamiętaniem, jakby każdą trafiła w zad strzała Erosa, prowokując w nich tę furię”.
Na sztukę czyhają też przeciwności aury: deszcz, wiatr. Oraz antrakt na herbatę – bo five o’clock dla Anglika to święty czas. Może się walić, palić, lecz rdzawą ciecz z kawałkiem ciasta trzeba przyjąć jak komunię.