Książka ta nie zasługiwałaby na specjalną uwagę, gdyby nie fakt, że cały ten ogromny polityczny i moralny galimatias, który Żukrowski zgromadził w swojej powieści, nie był tak ściśle związany z politycznymi wydarzeniami 1956 r. na Węgrzech; gdyby bohaterami akcji nie byli ówcześni dyplomaci ambasady węgierskiej w Indiach, ambasador i jego podwładni, którzy oprócz spraw miłosnych, kupowania i picia whisky, transakcji walutowych, oprócz wzajemnych intryg oraz załatwiania podobnych interesów niemal nie mają czasu na nic innego. Co najwyżej na to, że kiedy ambasador przypadkiem przejeżdża na śmierć małego hinduskiego chłopca, to chce jak najszybciej uciec, zwalając winę na hinduskiego kierowcę” – tak Ferenc Martin, ambasador Węgier w Warszawie, scharakteryzował „Kamienne tablice” popularnego pisarza Wojciecha Żukrowskiego w swym raporcie z grudnia 1966 r. Dziwiło go też, że książka ukazała się akurat dziesięć lat „po kontrrewolucji węgierskiej 1956 roku”.
II Departament Terytorialny węgierskiego MSZ po otrzymaniu powyższego raportu pośpiesznie przygotował prawie dwudziestostronicowe streszczenie powieści, które wraz z pilną notatką 11 stycznia 1967 r. przekazano kierownictwu ministerstwa. „Polityka, egzotyka, erotyka” – tak ujęto sedno polskiej książki w notatce, a potem następuje obszerniejszy opis: „Pasjonująca, zabawna lektura o dzisiejszych Indiach, o życiu narodu hinduskiego, jego zwyczajach i sztuce, przetykana interesującymi historiami miłosnymi, a wszystko to służy właściwie stworzeniu atrakcyjnego zaplecza dla właściwej treści: przedstawienia kontrrewolucji węgierskiej z 1956 r. poprzez pryzmat zachowań pracowników węgierskiej placówki dyplomatycznej – New Delhi – za granicą. (…) A jak autor postrzega pracowników węgierskiej ambasady? Ostra walka o każdą rupię, każdy funt, każdy przelew pieniężny, intrygi, knowania wobec siebie, dogmatyczne poglądy i metody, przygody miłosne, paskarstwo i cały szereg innych niegodziwości”.
Do dyplomatycznych zadrażnień pomiędzy dwoma bratnimi krajami komunistycznymi nie doszłoby tylko dlatego, że w dziesiątą rocznicę wydarzeń prasa polska ani słowem nie wspomniała o „węgierskiej kontrrewolucji”. Nad Dunajem bowiem przyzwyczajono się już do tego, przecież Władysław Gomułka od dawna prowadził politykę milczenia w sprawie Węgier, żeby Polacy – którzy czynnie popierali powstanie – wreszcie zapomnieli o tym wszystkim.