Kim była zmarła w 1997 r. Liliana Łungina? Wybitną tłumaczką literatury skandynawskiej, także niemieckiej i francuskiej, choć utworów w tym ostatnim języku przełożyła niewiele. W Związku Radzieckim obowiązywała dyrektywa, by Żydom nie dawać do przekładów książek z popularnych kultur.
Losy jej oraz męża – dramaturga i scenarzysty filmowego, Siemiona Łungina – były typowe dla rosyjskich inteligentów minionego stulecia. Ale i wyjątkowe zarazem; ojciec urodzonej w 1920 r. Liliany został przez rewolucyjną władzę skierowany do pracy w dyplomacji. Dzieciństwo spędziła więc w Berlinie i Francji.
W chwili powrotu do Moskwy miała 14 lat i kilka lat nauki w zachodnich szkołach. Była na tyle dojrzała, że w ojczyźnie czuła się obca. Ten dystans pozostał w niej do końca życia. A jednak nie wyobrażała sobie, by swój kraj mogła opuścić na zawsze.
We wspomnieniach spisanych przez Olega Dormana są oczywiście czystki i rozstrzeliwania lat 30., koszmar II wojny, antysemickie nagonki, krótki czas odwilży po śmierci Stalina, beznadzieja i degrengolada epoki Breżniewa, a przede wszystkim wszechwładna moc biurokratycznego aparatu. Ta książka nie wyszła spod pióra historyka, nie ma więc precyzyjnie podanych faktów i dat. Jest za to coś cenniejszego. To atmosfera zwykłych dni.