– W Rzeszowie prezydent Ferenc rządzi od 2002 r. Prezydenci większości polskich miast dysponują siłą instytucji miejskich, są w stanie korumpować politycznie każdego pojawiającego się na horyzoncie kontrkandydata; jednakże ci prezydenci, którzy trwają, są populistami – „dopieszczają" swoich mieszkańców i wyborców. Czasem bardziej „egzystencjalnie", jak prezydent Rzeszowa budujący przedszkola, czasem bardziej symbolicznie.
M.Ż.: Co w tym złego?
– Na krótką metę – nic. Jednak w dłuższej perspektywie ci prezydenci nie budują podmiotowości, a ubezwłasnowolniają mieszkańców. Mieszkańcy i miasta traktowani są wyłącznie jako zasób. Jako zasób taniej, często wykształconej, siły roboczej, zasób głosów wyborczych. Budynki to też jest zasób. Ulice to jest zasób. Jeśli czujecie się dobrze, będąc zasobem, to polskie miasta są dobrym miejscem, by w nim zamieszkać.
M.Ż.: Wróćmy na chwilę do kwestii parków i innych przestrzeni publicznych. Na początku książki stawiasz mocną tezę, którą potem zmiękczasz, że przestrzeń publiczna nie istnieje, więc nie warto się nią zajmować.
– Jestem w stanie bronić pojęcia dobra wspólnego, ale wydaje mi się, że pojęcie przestrzeni publicznej jako slogan jest już nieefektywne. Jest bardzo dużo czynników, które trzeba wziąć pod uwagę, żeby przestrzeń miejska służyła mieszkańcom. Co z tego, że przestrzeń należy do miasta, jeśli kontrola nad nią została oddana prywatnym firmom? Nic z tego nie wynika, są ważniejsze rzeczy niż możliwość pójścia w mieście na spacer.
M.Ż.: To czym mogłaby być przestrzeń miejska, która byłaby publiczna? Bo jednak może istnieć przestrzeń wspólna nie tylko jako slogan, trzeba tylko wypracować odpowiednie mechanizmy zarządzania i konstruowania przestrzeni.
– Przestrzeń publiczna może stać się przestrzenią politycznej zmiany, gdy staje się rzeczywiście i czynnie inkluzywna, gdy „zasysa" coraz to nowych wykluczonych. Istotna jest więc np. kwestia dotarcia do nich i korzystania z nich na poziomie fizycznym (transport publiczny, charakter podłoża, mała architektura itp.). Kolejną kwestią jest kwestia własności, handlu, produkcji, czyli tego, co się w otoczeniach przestrzeni publicznych dzieje. Jeżeli w przestrzeniach teoretycznie publicznych zajmować miejsce na stałe mogą tylko firmy, banki lub drogie knajpy, będziemy mieli przestrzeń dla klasy średniej. Inni zostaną z niej wypchnięci. Co z tego, że jest fajnie zaprojektowana fontanna. My chcemy, by mieszkańcy mogli nie tylko fizycznie być w przestrzeniach publicznych, ale by czuli się ważną częścią miejsc, w których mieszkają, i łączyli swoje życie z życiem miasta, nie tylko na poziomie spacerów.
J.E.: Skoro nie chodzi już tylko o przestrzeń publiczną, to co mamy zrobić, żeby zacząć miejską rewolucję?
– Michaił Bachtin mówił, że etyka zaczyna się od uznania Innego, podobnie miejska rewolucja – zaczyna się od zakwestionowania własnego egoizmu. Musimy więc porozmawiać z sąsiadami, zobaczyć, czy nie ma w sąsiednim bloku, kamienicy, na ulicy obok ludzi, którzy interesują się miastem, potem zobaczyć, co się dzieje w skali dzielnicy i miasta, a potem... oczywiście przejąć władzę!