* * * * *
Philip Roth,
„Nemezis",
tłum. Jolanta Kozak,
wyd. Czytelnik 2012, 208 s.
Od kilku, a nawet kilkunastu lat urodzony w roku 1933 Philip Roth coraz częściej pisze o starości, śmierci i chorobie, a także o dziwnych drogach, jakimi porusza się pożądanie w godzinę przeczucia końca. Zaczęło się chyba od „Konającego zwierzęcia" (2001), poprzez „Everymana" (2006) aż do „Duch wychodzi" (2007). Te bezlitosne w swej drobiazgowości obrazy są tym bardziej wstrząsające, im bardziej zdajemy sobie sprawę z ich wiarygodności.
W „Nemezis" (2010) bohaterem nie jest jednak stary człowiek – groza śmierci jest tym większa, że dotyka ona dzieci i nastolatki, bezlitośnie gasząc pełne energii wschodzące życie. Roth kolejny raz wraca do dzielnicy Weequahic w mieście Newark i swojego dzieciństwa – lat 40. Gdy gdzieś daleko rozgrywa się dramat wojny i Zagłady, dzielnica zanurzona w tropikalnym upale przeżywa tragedię na swoją skalę – latem nawiedza ją epidemia polio (tzw. choroby Heinego-Medina, zarazy atakującej głównie dzieci, która czyniła prawdziwe spustoszenie w miastach od początku XX w. aż do upowszechnienia na nią szczepionki w latach 50.). Część przypadków zarażeniem polio powoduje zanik mięśni i deformacji kończyn (czasem także utratę zdolności do samodzielnego oddychania), po czym często następuje śmierć.
Historię zarazy śledzimy oczami Bucky'ego Cantora, młodego nauczyciela wychowania fizycznego, który organizuje pozostałym w mieście dzieciom zabawy sportowe. Silny i charyzmatyczny, podziwiany bezgranicznie przez poddanych jego opiece chłopców („najbardziej świetlany i szanowany autorytet ze wszystkich nam znanych") Cantor z coraz większym niepokojem i bezsilnością obserwuje, jak ze szkolnego boiska znikają kolejne dzieci. W końcu za namową zatroskanej ukochanej zgadza się uciec w góry, gdzie jak ona zostaje wychowawcą na obozie młodzieżowym. Z dusznego, dotkniętego biedą i strachem miasta trafia do krainy bujnej przyrody, czystego powietrza i śpiewów przy indiańskich ogniskach. Jednak odmiana okazuje się być pozorna.
Roth prowadzi narrację powoli i bardzo szczegółowo, tak że los dziecka dotkniętego przez polio ukazuje się nam bardzo, bardzo blisko. Na wstępie książki autor podaje długi spis opracowań dotyczących choroby, z których korzystał, nie mamy więc wątpliwości, jak prawdziwa jest to opowieść. Roth nie pokazuje jednak tylko samej choroby i powodowanych przez nią spustoszeń, ale także narastającą panikę wśród dorosłych – rozwój absurdalnych plotek o źródłach polio i jego nosicielach, którymi w zbiorowej świadomości stają się obcy – dzieci z włoskiej dzielnicy czy obdarty, upośledzony umysłowo „miejski głupek".
Jaki sens ma śmierć dziecka? – zastanawia się Cantor w synagodze na pogrzebie jednego z chłopców. Religia jawi się bohaterowi jako absurdalna cześć dla Boga mordercy, narratorowi zaś raczej jako sposób na odbudowanie wiary w sprawiedliwy porządek świata. „Pamiętajmy, że nie ważył się on zwrócić przeciwko Bogu za to, że zabrał mu dziadka" – rekonstruuje Roth myśli Bucky'ego. „Staruszek dożył bowiem wieku, w którym się umiera. Ale za to, że zabił 12-letniego Alana chorobą polio? Za samo istnienie polio? Czy możliwe jest wybaczenie – a cóż dopiero alleluja – wobec tak obłąkańczego okrucieństwa?". Autor przenikliwie analizuje kadisz – żydowską modlitwę za zmarłych, w której jednak nie o śmierci jest mowa, ale o Bogu: to jego imię jest tu wysławiane, a jego moc i dobroć potwierdzana wbrew niewyobrażalnemu cierpieniu po stracie bliskiej osoby.