Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Cztery lata wcześniej tomem "Mój przyjaciel Idzi" przypomniane zostało mniej znane, nieco już zapomniane wcielenie Kopalińskiego - felietonisty. Najstarsze z felietonów uwzględnionych w tym wyborze pochodziły z roku 1957, najmłodsze z 1975. W sumie pisał je autor przez 21 lat, głównie w niedzielnym wydaniu "Życia Warszawy", a później w "Polityce". Czy wytrzymały próbę czasu? I tak, i nie. Niekiedy były to, mówiąc bez ogródek, teksty o niczym i jako takie nie mogą dziś wzbudzać entuzjazmu. Z drugiej strony stanowią popis pisarskiej elegancji, co jest wartością samą w sobie.
O czym pisał Kopaliński? W "Życiu Warszawy" naturalnie o Warszawie - i o tamtej dawnej, nieistniejącej (kiedy zdenerwował się na duby smalone, które plótł Andrzej Szczypiorski, przeciwstawiając przedwojenne miasto nędzy powojennej pięknej stolicy), i o tej współczesnej, znanej aż za dobrze, sprawiającej kłopoty, ale kochanej przecież. Pisał o kobietach - ze znajomością rzeczy i z zadziwiającą pewnością, że bania z feminizmem kiedyś i nad Wisłą wybuchnie. Pisał też o Ameryce, gdzie pod koniec lat 50. wylądował jako korespondent PAP.
Wody nie ma prawie wcale
Inteligent pisał dla inteligencji. Taka wtedy jeszcze była. Władysław Kopaliński trafiał w jej oczekiwania, doskonale wiedząc, że jedno słowo o socjalizmie zniweczy cały jego trud i zerwie cienką nić porozumienia między autorem a czytelnikami. Dlatego puszczał do odbiorców perskie oko, dlatego droczył się z cenzorem, dlatego proponował coś na kształt pozytywistycznego programu działania dla tych wszystkich, którym nie do twarzy było z czerwoną legitymacją, ale też nie spieszyli się na barykady, by walczyć z komuną. Prawdą jest też jednak, że byle kogo za wielką wodę Polska Agencja Prasowa nie wysyłała. Kopaliński, tak lekko poczynający sobie z cenzurą, legitymację PZPR nosił do 1981 roku. A w socrealistyczną historię hańby literatury polskiej wpisał się sławną sztuką "Baśka" (1954). Przyznawał się też, że przed wojną był zagorzałym sympatykiem Komunistycznej Partii Polski, a w drukarni jego ojca publikowano partyjne ulotki.
Późniejsze jego teksty bywały kroniką codzienności, nieco wyrafinowaną. Pozwolę sobie zacytować w tym miejscu fragment felietonu "Dzienniczek" z 1960 roku: "W ogromnym sklepie warzywniczym na parterze wszystkie półki zajęte przez butelki win importowanych. Kartofle mają niebawem nadejść. Cebuli brak. Sól będzie. Jabłka są, ale zgniławe. Wszystkie cztery sprzedawczynie odwodzą mnie od zakupów. Koperek ma być wieczorem. Kończę Gerharda Kuipera. On sądzi, że powierzchnia Marsa składa się z brązowego felzytu, czyli krzemianu glinu i potasu. Wody nie ma prawie wcale. Czy można żyć w takich warunkach?".