* * * * * *
Salman Rushdie,
Aktualizacja: 07.10.2012 19:00 Publikacja: 07.10.2012 19:00
Foto: AFP/East News
,
tłum. Jerzy Kozłowski,
wyd. Dom Wydawniczy
Rebis, 624 s.
Dla wielu wielbicieli literatury Salman Rushdie jest jak Woody Allen dla kinomaniaków. Jego niecierpliwie oczekiwane powieści witane są z nadzieją, że będzie można zanurzyć się w meandry błyskotliwych pomysłów, podziwiać obfitość kontekstów, zaśmiać się z mądrego dowcipu i zamyślić nad znaczeniem. Tak było dawno temu z obsypanymi nagrodami „Dziećmi północy" i tak było z „Szatańskimi wersetami", które wywołały polityczną burzę. Ostatnie książki (jak „Śalimar klaun" czy „Czarodziejka z Wenecji") jednak nieco zawiodły. Z tym większym niepokojem i napięciem oczekiwano na „Josepha Antona. Autobiografię". Żeby jeszcze bardziej podsycić emocje, nietypowa autobiografia pisarza ukazała się jednocześnie – zgodnie z zasadami ustanowionymi przez Harry'ego Pottera – w kilkunastu krajach.
Joseph Anton (imiona Conrada i Czechowa) to pseudonim Rushdiego. Posługiwał się nim przez niemal dekadę, kiedy ukrywał się przed fanatycznymi ochotnikami gotowymi wykonać fatwę – religijny wyrok. Wydał go umierający ajatollah Iranu Chomeini, skazując indyjskiego (!) emigracyjnego autora na śmierć. Zagrożenie okazało się tym większe, że natychmiast posypały się oferty wysokich nagród za głowę Rushdiego. Data rzucenia fatwy była znacząca: 14 lutego, czyli w Dzień Zakochanych, oczywista ironia, która nie umknęła autorowi; rok 1989, czyli rok Tiananmen, okrągłego stołu i upadku muru berlińskiego.
Zmienił się układ sił geopolitycznych i zmieniło się już na zawsze życie Rushdiego. Jak sam pisze, zamknęły się przed nim możliwości bycia tym, kim mógłby być, gdyby nie napisał „Szatańskich wersetów" – książki, która niechcący wywołała ogólnoświatowy skandal, a przy okazji spolaryzowała środowisko intelektualne. Zainicjowała też serię zdarzeń, rozgrzewając ogólnoświatową dyskusję o tolerancji, wielokulturowości, wolności, religii i terroryzmie.
I o tym wszystkim jest ta autobiografia. Choć może nawet bardziej o człowieku chronionym przez agentów specjalnych, który ma swoją przeszłość i chce mieć przyszłość, chwile zwątpienia, bywa nielojalny, egoistyczny, ale też potrafi kochać i się zachwycać. Jest oczytany i świetnie wykształcony, lubi blichtr, imprezy i salony, ale też wspomina, jak ze strachu schował się pod blat kuchenny. Być może Rushdiemu łatwiej jest się do tego wszystkiego przyznać dzięki zastosowaniu w autobiografii trzecioosobowej narracji. Dzięki temu czytelnik czasami zapomina, że czyta literaturę faktu, a nie powieść. Może też zapomnieć, zwłaszcza przy obezwładniająco szczerych wyznaniach, że autobiografia to jednak zawsze autokreacja.
Swoją drogą, to niezwykły przypadek, kiedy pisarz, zafascynowany splotem losów człowieka z nieubłaganą falą historii i polityki, staje się swoim idealnym bohaterem literackim. Człowiekiem małym, który jednak – trochę niezamierzenie – silnie wpływa się na losy narodów. Zresztą „wielkie" postacie Rushdie też często przedstawia jako zwykłych ludzi, którzy dłubią w nosie („Dzieci Północy"). Chętnie chwali się spotkaniami ze znanymi osobami, przy każdej odnotowuje jego lub jej punkt widzenia na temat „Szatańskich wersetów". Na pierwszy rzut oka wygląda to na małostkowe rozliczanie się z zawiedzionych przyjaźni i intelektualnych znajomości albo kolumnę z plotkarskiego portalu. Interpretacji tego zabiegu może być jednak znacznie więcej, bo wbrew wszystkiemu, co o nim czasem pisano, Salman Rushdie nie lubi jednoznaczności.
I dlatego nie byłby sobą, gdyby swoją autobiografię podał nam na tacy. Tym razem realizm magiczny znika, ale zostają elementy, za które fani kochają Rushdiego. Mamy więc trochę przeskoków w czasie i przestrzeni, zapowiedzi przyszłych wydarzeń i poboczne anegdoty. Złośliwie zabawne imiona policjantów i popsuty opancerzony samochód, któremu nie otwierają się okna na parkingu przed McDonaldem. Rushdie opisuje historie z życia swojej rodziny, a po nich każdy, kto zna jego twórczość, na pewno westchnie: „Gdzieś już to było". Owszem, bo ujawniając swój warsztat, autor wskazuje, jak bardzo inspirują go własne życie i historie znajomych. Zresztą przemyśleń o literaturze i jej zadaniach znaleźć można wiele. Czego nie ma? Pewnie nie ma politycznego thrillera, choć temat świetnie by się do tego nadawał. Ale może to i lepiej. To od czytelnika i jego nastawienia zależy, na jakim poziomie odczyta tę autobiografię.
Książka jest gruba, tak jak lubi Rushdie, ale czyta się ją szybko, tak jak lubią czytelnicy. Jest kontrowersyjna: religijnie, politycznie i tak po prostu, ludzko i literacko. Wspaniale kontrowersyjna.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Przekrój
Salman Rushdie,
Środowisko kultury żegna Stanisława Tyma, odbiorcy jego filmów, sztuk, felietonów nie mogą się pogodzić ze śmiercią artysty. Warto przypomnieć jego związki z naszą gazetą.
Całe dakady dla recepcji Franza Kafki zostały stracone – mówi Reiner Stach, autor trzytomowej biografii autora „Procesu”.
W zamkowych Arkadach Kubickiego w czwartek rozpoczęły się Targi Książki Historycznej, organizowane przez Fundację Historia i Kultura.
„Rozdroże kruków" to zapowiadana na 29 listopada nowa część przygód Geralta. Książka, którą wyda SuperNOWA, jest zaskakującym prequelem. Fragment poznali już czytelnicy „Nowej Fantastyki”.
Bank wspiera rozwój pasji, dlatego miał już w swojej ofercie konto gamingowe, atrakcyjne wizerunki kart płatniczych oraz skórek w aplikacji nawiązujących do gier. Teraz, chcąc dotrzeć do młodych, stworzył w ramach trybu kreatywnego swoją mapę symulacyjną w Fortnite, łącząc innowacyjną rozgrywkę z edukacją finansową i udostępniając graczom możliwość stworzenia w wirtualnym świecie własnego banku.
„Niewygodna” Patrycji Volny, córki „barda Solidarności”, to oskarżenie rzucone słynnemu ojcu, ale i innym mężczyznom z życia modelki, wokalistki, aktorki.
Amerykańscy jurorzy docenili historię polskiego producenta ciężarówek.
Środowisko kultury żegna Stanisława Tyma, odbiorcy jego filmów, sztuk, felietonów nie mogą się pogodzić ze śmiercią artysty. Warto przypomnieć jego związki z naszą gazetą.
„Psy gończe” Joanny Ufnalskiej miały wszystko, aby stać się hitem. Dlaczego tak się nie stało?
Choć nie znamy jego prawdziwej skali, występuje wszędzie i dotyka wszystkich.
Lubię też wyrażać swoich bohaterów poprzez muzykę – ich upodobania pomagają mi ich lepiej zbudować.
System szkolnictwa za panowania Ludwika XVI wypuszczał najlepiej wykształconych naukowców i technokratów na świecie.
Na papierze „Dzień” brzmi jak telenowela o nowojorskim patchworku. Za sprawą talentu Michaela Cunninghama staje się dramatem o tym, jak pandemia zwolniła wielu ludzi z uciążliwych obowiązków. Nie muszą już chodzić do biura czy odprowadzać dzieci do szkoły, ale stają się jeszcze bardziej samotni.
Nie jestem piewcą jakiejś utopii, w której Krzysztof Bosak będzie szedł wraz z Donaldem Tuskiem w kwietnym wieńcu na szyi i śpiewał „Kumbaya, oh, Lord, kumbaya”. Rywalizacja jest i niech dalej będzie, ale chodzi o to, żeby wyżej punktowana była współpraca.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas