Wieczorem wracamy do Thun, miasteczka położonego nad jeziorem o tej samej nazwie i przeciętego wpadająca do niego rzeką Aare. Zatrzymywał się w nim nie tylko Goethe, ale także Mendelsohn i Brahms. Początki Thun sięgają średniowiecza, o czym przypomina g?rujący nad nim czterobasztowy biały zamek z czerwonym dachem. Wygląda, jakby przeniesiono go wprost z baśni, ale naprawdę zbudował go książę Berchtold V von Zähringen w końcu XII wieku. Jedna z baszt i reprezentacyjna sala rycerska pamiętają jego czasy. Dziś w zamku znajduje się muzeum historyczne.
Przez bramy mur?w obronnych i strome staromiejskie zaułki wychodzi się wprost na zabytkową dwupoziomową ulicę Oberehauptstrasse lub na XVII-wieczny ratusz w rynku. Wieczorami w Thun największym powodzenie mają kawiarnie i restauracje na otoczonej ramionami rzeki „wyspie Kleista" (nazywanej tak na cześć niemieckiego dramaturga, kt?ry też tu zawędrował). W dzień turyści ciągną nad jezioro, gdzie nad samym brzegiem w pięknym angielskim parku stoi XIX-wieczny zamek Schadau. A w jego sąsiedztwie zaprasza okrągły budynek z najstarszą w Europie panoramą (38 m długości), przedstawiającą Thun z początku XIX wieku, namalowaną przez Marquarda Wochera.
Oko w oko z Sherlockiem Holmesem
Następnego dnia ruszamy na wycieczkę do kolejnej g?rskiej doliny Rosenlaui w pobliżu miejscowością Meiringen. Na wąskiej stromej drodze wśr?d łąk i las?w niespodziewanie wyłania się drewniana budka ze strażnikiem inkasującym opłatę za przejazd samochodem. Piesi mogą skorzystać z ż?łtych pocztobus?w (Post Bus?w), ułatwiających każdemu dostęp do atrakcyjnych zakątk?w Alp. Wysiadamy w sielskim krajobrazie, rozbrzmiewającym owczymi i krowimi dzwonkami.
I ruszamy prosto do lodowcowego wąwozu Gletscherschlucht (wstęp także płatny, ale doznania warte ceny). Strumień wody, wypływającej z lodowca Rosenlaui, w dolnym odcinku wąwozu upodabnia się do rwącego g?rskiego potoku, ale im wyżej się pniemy między wapiennymi skałami, nie mamy żadnych wątpliwości, że to wodospad, gwałtownie kipiący na kamiennych progach. Wysoko ponad naszymi głowami prześwituje niebo, a obok spadają grzmiące kaskady w skalną przepaść, raz rozświetlaną promieniami naturalnego światła, raz ginącą w mroku. Woda nadała skałom oryginalne „architektoniczne' formy i nieraz mamy wrażenie, jakbyśmy wędrowali pod łukami gigantycznej katedry, wykutej przez samą naturę.
W drodze powrotnej w Meiringen niespodzianka - pomnik...Sherlocka Holmesa, dzieło brytyjskiego rzeźbiarza Johna Doubledaya. To nie przypadek, że stanęliśmy oko w oko ze słynnym detektywem właśnie tutaj. Artur Conan Doyle w jednym z opowiadań zaprowadził go w te okolice. Holmes w alpejskiej scenerii stoczył walkę ze swym wrogiem - profesorem Jamesem Moriartym, kt?ra skończyła się tragicznie. Detektyw spadł z kamiennego progu i zginął w wodospadzie Reichenbach (autor podziwiał go podczas pobytu w Szwajcarii w 1891). Czytelnicy nie chcieli się z tym pogodzić. Krąży opowieść, że Holmes wcale nie zginął, uratował się w ostatniej chwili, chwytając gałęzi. Do Meiringen regularnie pielgrzymują członkowie londyńskiego Towarzystwa Sherlocka Holmesa.
Przechytrzyć diabła
Z Meiringen serpentynową drogą jedziemy na przełęcz Grimsel (2165 m). Jest to miejsce surowej, ale porywającej urody. Nagie granitowe skały, jakby z gruba ociosane, wyglądają księżycowo. Majestatyczne szczyty przeglądają się w sztucznych jeziorach Grimselsee i Räterichsbodensee, wzmocnionych zaporami i w naturalnym Totensee. Przed wiekami ludzie przeprawiali się przez tę przełęcz na mułach, bo tędy prowadził najkrótszy handlowy szlak z Lucerny do Mediolanu. I teraz, mimo cywilizacyjnych przemian, okolica ta nie straciła pierwotnej dzikości.