Bohaterowie są autentyczni. On, Charles Lindbergh, idol Ameryki z pierwszej połowy XX wieku, pierwszy śmiałek, który w 1927 r. przeleciał samolotem z Nowego Jorku do Paryża bez międzylądowania. Ona, Anne Murrow, córka dyplomaty, dzięki Charlesowi odkryła lotniczą pasję. Towarzyszyła mu w wielu wyprawach, była pierwszą kobietą w Ameryce, która otrzymała licencję pilota szybowców.
Melanie Benjamin opisała ich związek, a że nie jest to jej pierwsza książka z gatunku zwanego historical fiction, wie, jak mieszać fikcję z autentycznymi wydarzeniami. W „Żonie lotnika" trzyma się faktów, a jednocześnie umiejętnie je podbarwia.
Nieśmiała i pozornie mało atrakcyjna Anne ma zatem piękną siostrę. I to ona wydaje się odpowiednią kandydatką na żonę bohatera, w którym podkochują się kobiety. Do tego też dąży matka obu panien. Charles jednak zwraca uwagę na tę drugą i jak we wzorcowym czytadle dzięki niemu szare kaczątko zmienia się w pięknego łabędzia.
W dalszych rozdziałach własna wyobraźnia autorce nie jest potrzebna. Fakty są ciekawsze. Kiedy dochodzi do porwania niespełna dwuletniego synka Lindberghów (w poszukiwanie włączyła się cała Ameryka), romans zamienia się w thriller. Niestety, bez pomyślnego finału, po wielomiesięcznych poszukiwaniach i zapłaceniu okupu ciało Charlesa juniora znaleziono kilkaset metrów od domu pilota.
Później zagłębiamy się w powieść polityczną. Lindbergha, który stał się cenionym przez świat ekspertem, oszołomiła w latach 30. lotnicza potęga hitlerowskich Niemiec. Jeździł do III Rzeszy, potem pisał tajne raporty dla prezydenta Roosevelta. Niemniej jednak zauroczony sprawnością nazistowskiej władzy stanął na czele ruchu sprzeciwiającego się udziałowi USA w wojnie. W jego przemówieniach nie brakowało też elementów antysemickich.