Węgierskie pisanie

Wielkie Węgry można mieć już tylko w postaci magnesiku na lodówce. Warto czytać Krzysztofa Vargę, bo jest jedynym polskim autorem, który tak dobrze zna kraj nad Dunajem, że potrafi to dostrzec.

Publikacja: 07.06.2014 01:17

Nazwa miejscowości nad Balatonem zapisana w starowęgierskim alfabecie rovás. Czego to się nie robi,

Nazwa miejscowości nad Balatonem zapisana w starowęgierskim alfabecie rovás. Czego to się nie robi, by ocalić tożsamość!

Foto: Wikipedia

"Czardasz z mangalicą" to taniec, który spokojnie można by pokazywać w cyrku albo w innej Eurowizji. Zważywszy na raciczki tytułowej bohaterki, bo w końcu mówimy o świni, jego figury musiałyby być wyjątkowo karkołomne. Książka Vargi ukazała się w antropologiczno-podróżniczej serii „Sulina", ale jest po trosze podgatunkiem, dla którego niemające sobie w ostatnich latach równych w rozmachu wydawnictwo Czarne powinno może stworzyć osobny cykl. Nazwa Sylwy dla takiej serii nasuwa się sama, zwłaszcza że mówimy o znanej nam z czasów sarmackich plątaninie obrazków z podróży, anegdot, flashbacków.

Mniejsza o serię: grunt że „Czardasza..." napisał Krzysztof Varga, że to dziesiąta jego książka, druga o Węgrzech traktująca, i tego, że on jest autorem, pisać akurat nie ma potrzeby, Varga dorobił się nie tylko dziesięcioksięgu, ale i frazy rozpoznawalnej natychmiast, frazy zbyt rozlewnej jakby, zbyt szczodrej, rodem ze snutej przy stole gawędy, frazy domagającej się w pierwszej chwili już to fastrygi jakiejś zbierającej nadmiar materiału, już to redaktorskiego pióra usuwającego powtórzenia, a bodaj kropki stawiającego, a jednak frazy sugestywnej, zniewalającej niemal, w każdym razie dziwnie zaraźliwej, jak to już pewnie dostrzegłeś, czytelniku.

Ten esej podróżny jest zresztą rozpoznawalny nie tylko za sprawą frazy, ale i chmurnego postrzegania przez autora spraw tego świata, i, niepotrzebnie mogących zrazić do tej świetnej prozy, nieznośnie znajomych urazów i idiosynkrazji. Jeśli zatem pojawiają się w tekście polscy turyści – to skąpi i nieciekawi świata, jak Polska – to oczywiście pogrążona w traumie smoleńskiej, a cięte parafrazy hasła „wzmożenie moralne" pojawiają się co kilkanaście bodaj stron. Cóż za stylebook obowiązywać musi na Czerskiej? – wzdycham, pomny publicystycznych zaangażowań autora „Gazety Wyborczej", zanim nie skarcę sam siebie. Bzdura, nie istnieją już żadne stylebooki, są tylko wspólnoty wierności i uprzedzeń. Znacznie bliższe mi kręgi publicystów od 20 lat nie zaniedbują żadnej okazji, by wspomnieć lub sparafrazować słowa o „ludziach honoru" – i dobrze zresztą, bo jest co wspominać.

Codex Hungaricus

To jednak na szczęście zupełnie nieważne, bo po kilku banalnych uwagach o brzydocie parafialnych pomniczków papieża Varga otwiera przed nami bogactwo zakarpackiego kraju. „Czardasz...", chociaż tak osobisty, że znalazło się w nim miejsce i na pożegnania z najbliższymi, i na mierzenie się z „wiekiem męskim" (specjalność autora, ale i wielu pisarzy w wieku średnim), jest zarazem pisaną jakby od niechcenia (co pokazuje klasę pióra) „Wielką księgą Węgier".

Ten przedziwny, nowy Codex Hungaricus zmieścił odwołania do filmów ambitnych, ale popularnych (takich jak „Kontrolerzy" Nimróda Antala), i studyjnych, pokazywanych na offowych festiwalach. Bohaterów zheblowanej popkultury (telewizyjna gwiazda reality show Győzike i ekssportsmenka Nikolett Szepesi, autorka tomiku „Ja, seksoholiczka") i eseistów moderny, muzykę Zoltána Kodálya i kapele nemzeti rock, rocka „narodowego". I do kuchni, niepojawiającej się może w tytule każdego rozdziału, jak było w „Gulaszu z turula", ale powiedzmy tyle – to nie jest proza ascetyczna, to nie jest pisanie przenoszące nas w świat czystych duchów, od tej książki się nie schudnie.

Zdumiewająca rzecz: „Czardasz..." jest zapisem włóczęgi, nie wysmakowanym esejem, przygotowanym z myślą o druku w kwartalniku nadwiślańskich parnasistów, ale okazuje się niezbędną pomocą dla wszystkich polskich hungarofilów amatorów, po dziś dzień pozbawionych przyzwoitej historii kultury węgierskiej, a o dziejach literatury dowiadujących się z zaczytanej, półwiekowej cegły Tibora Klaniczaya.

Od kilku lat, podróżując nieco rzadziej niż dawniej, tym chętniej uprawiam dyscyplinę znaną jako armchair adventure, czytając na wyrywki przewodniki po Budapeszcie i Węgrzech właśnie – i z prostodusznością, którą nie wiem, czy wybaczyłby mi autor „Czardasza...", tym samym ołówkiem, takimi samymi zakładkami z widokówek i folderów znaczyłem kartki, które mam nadzieję posłużą mi kiedyś jako adresownik kaplic, knajp i kąpielisk, do których muszę trafić. „Węgry szlakiem Vargi" – to propozycja nieznośnie pewnie trywializująca dla autora, ale jego książkę da się, na szczęście, czytać i w ten sposób.

Są to jednak przecież pierwsze tylko warstwy książki, wierzchnie warstwy ciasta, jak w przyrumienionej túrós táska. Jej rdzeniem wydają mi się rozważania autora poświęcone węgierskim „miejscom pamięci", stylom i wariantom przywoływania przeszłości (w „Czardaszu..." znajdziemy kilkadziesiąt bardzo impresyjnych opisów pomników), rozpamiętywaniu węgierskich klęsk.

Trianoński lament

Zastrzec też trzeba od razu, mając w pamięci zaciekłość, z jaką w Polsce piętnowany jest rzekomy „kult traumy smoleńskiej", że są to rozważania rzetelne i uważne. Varga krąży wokół „pamięci Trianon", nie utożsamia się z nią, czasem dostrzega groteskowość hiperpatriotycznych zachowań, czasem przyznaje się do bezradności wobec tego fenomenu – ale nie ma tu ani gotowych fraz w rodzaju suflowanego przez środowisko „Krytyki Politycznej" „instynktu tanatycznego", ani demonstracyjnego poczucia wyższości: jest rzetelność antropologa niewolnego od współczucia.

Taka postawa bardzo przekonuje, skłania wręcz do zadeklarowania, że podzielam niesmak Vargi do kiczowatości wielu z tych manifestacji i znużenie faktem, że jesteśmy na nie pewnie skazani. Jeśli podejmowałbym polemikę z autorem – może, ostrożniej, jeśli doszukiwałbym się jego porażki – najłatwiej byłoby mi to zilustrować akapitem, w którym Varga podsumowuje dokonania zespołu Kárpátia grającego nemzeti rock, czyli rock narodowy, opiewającego tych, co walczyli „żelazem i ogniem" , nierzadko w horthystowskich szeregach pod Stalingradem.

„Rozumiem tę emocję, nie popieram jej, ale ją rozumiem" – pisze Varga, po czym dodaje: „ale Kárpátia śpiewa też o węgierskiej palince, że jest najlepsza na świecie, i tutaj nie umiem się zdobyć na polemikę (...), pozostaje mi żałować, że Kárpátia nie śpiewa wyłącznie o palince, o zupie gulaszowej, o winie egerskim, o sławnej kiełbasie i boskiej słoninie, o pörkölcie wołowym, (...) gdyby zamiast głównym reprezentantem rocka narodowego była Kárpátia zespołem z nurtu rocka gastronomicznego, jakiegoś gastrorocka, wtedy zostałbym ich zagorzałym fanem".

Być może tu jest właśnie pies pogrzebany? Ja bowiem przypuszczam, że to właśnie ucieczka od gastrorocka i gastrofolku, od trywializacji pamięci zbiorowej i redukowania jej do żałosnej cepeliady, kilku przepisów na potrawy narodowe i rozprowadzanej przed meczem chorągiewki z logo browaru dyktuje Kárpátii i im podobnym śpiewanie o Trianon. Jeśli miałbym rację, to szłoby, rzecz jasna, nie tylko o Węgry, ale i o Polskę, i o wybory do PE, o których Varga też wspomina. Wszędzie dostrzec można fatalną partię szachów: osypywanie się tożsamości zbiorowych, już to „organiczne", już to podejmowane przez ideologów w rodzaju dr Elżbiety Janickiej (której dokonań zresztą Varga też nie jest, jak pamiętam, entuzjastą) wywołuje reakcje obronne, czasem alergicznie przesadzone. I tak to się toczy: drylowanie pamięci, zagłaskiwanie jej prowadzi prawem reakcji do bezkrytycznej apologii przeszłości, do ahistorycznie afirmowanych wzorców, do sprzedawania magnesików na lodówkę z konturem Wielkich Węgier w kontrze do magnesików z papryczką i salami.

Dla tych, którzy stoją pośrodku, zostaje „Czardasz z mangalicą".

—współpraca A. Konikiewicz

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski