Popularność przyniosły mu teksty piosenek w wykonaniu Grzegorza Turnaua (np. „Cichosza”), Dżemu, Kuby Badacha czy Czesława Mozila, a uznanie – „Wiersze paryskie” powstałe w stolicy Francji, a także „Mitologika” – efekt podróży do Grecji.

Czytając „Boga z innej parafii” strona po stronie, czyli chronologicznie, możemy zobaczyć, jak liryka Zabłockiego dojrzewała i ewoluowała. Nie sposób nie stwierdzić, że twórczy duch tego autora jest niespokojny i poszukujący. Poeta wypracował swój styl, posiadł fascynującą umiejętność wypowiadania się pół żartem, pół serio, zręcznie przechodzi od poetyki powagi do poetyki buffo, pisze i do śmiechu, i do płaczu, jednak nie zasklepił się w żadnym stylu.

Wszak jego dorobek obejmuje nie tylko wiersze medytacyjne, a bywa, że konfesyjne, utwory lapidarne, zdyscyplinowane pod względem formy, ale także: limeryki, kolędy, treny, poematy – jak „Warjutowie”, prozę poetycką – jak „Powrót duchów”, skondensowane metaforycznie czterowiersze z cyklu „Wiersze na murach”, aforystyczne dystychy z cyklu „Tacierz”, utwory satyryczne z tomu „Pośmiewiska”; a na dodatek „Wiersze na czacie” – powstałe z inicjatywy Zabłockiego, lecz pisane z uczestnikami warsztatów poetyckich.

Zabłocki pisze przekonująco. Wierzę mu, gdy czytam: „Zlekceważony przez siebie samego, / sklęty, opluty, odrzucony w kąt, / wznoszę się cicho i na palcach idę; / znikam, uciekam i wychodzę stąd”, bowiem w tym oto wierszu „Znikam” ujął dramat bodaj każdego twórcy. Wierzę mu, gdy używa dosadnego języka, np. w wierszach „Nagrobek schizofrenika”, wierzę mu, gdy snuje refleksje o pisaniu poezji nie z górnych powodów, a z całkiem niskich pobudek, czyli z nudy; wierzę mu, gdy czytam wiersz o wycieczce młodych Żydówek, turystek z Izraela, jadących do muzeum w Auschwitz i gdy czytam przejmujący, a przecież pozbawiony patosu żałobny utwór „Na pogrzeb Szymborskiej”, zaczynający się wersami: „Tylko spokojnie. To jest koniec świata / Wprawdzie zaledwie jednoosobowy / Lecz poprzedzony przyjściem Antychrysta / Zarazą, głodem oraz bólem głowy”.

Aby mieć wyobrażenie o pełni poetyckiego rozmachu autora, trzeba wziąć pod uwagę wiersze ze zbiorów „Janowska” i „Ojcze nasz”. Pierwszy poświęcony jest matce poety – wspaniałej aktorce Alinie Janowskiej, w drugim pojawia się ojciec Wojciech Zabłocki, ceniony architekt, wybitny szermierz, olimpijczyk. Poeta nie mitologizuje postaci rodziców. Wyłaniające się z tych tekstów osobowości są wielostronne i złożone, a zatem pełne egzystencjalnego temperamentu. Nic więc dziwnego, że jak podpowiada nam autor „Boga z innej parafii”: odrobina śmierci naszych bliskich żyje w każdym z nas.