Ja też nie czytam, a więc nie mogę porównać Petera Esterhazyego „Harmonii caelestis” i „Wydania poprawionego” w przekładzie Teresy Worowskiej z oryginałem, co wydaje się zresztą zupełnie niepotrzebne. Polszczyzna przekładu jest tak znakomita, naturalna i integralna, i czyta się tak świetnie, że ma się wrażenie czytania oryginału (dobrze, że Péter Esterházy tego nie przeczyta).
Autorka przekładu, wyręczając komentatorów, daje w posłowiu wykładnię, jak należy czytać „Harmonię caelestis” – książkę pełną dumy i rozmachu oraz jej smętny ogon – „Wydanie poprawione”. Otóż jest to szydercza biblia środkowoeuropejska. Formalnie i konstrukcyjnie naśladuje Pismo Święte, w pierwszej części mamy numerowane zdania (a dokładnie akapity), czyli jakby wersety biblijne, a w drugiej numerowane rozdziały – wyznania. Pierwsza część opowiada, w dość sumaryczny sposób, stare dzieje (jak Stary Testament), druga mówi o konkretnej osobie: przedstawia historię życia ojca bohatera/narratora, a po trosze i samego narratora, z solidnym tłem historycznym, dygresjami, anegdotami itd. (Nowy Testament).Wybieranie sobie klasycznego, szacownego dzieła jako podstawy własnej powieści jest szlachetnym zabiegiem literackim. Joyce wykorzystał tak „Odyseję”, a potem egipską „Księgę umarłych”, tworząc w ten sposób nurt w literaturze nazwany przez Tomasza Mirkowicza powieścią encyklopedyczną, z racji dążenia tych powieści do ogarnięcia wszystkiego, jeśli nawet nie całej historii świata, to przynajmniej solidnego jej wycinka. Jak w dziele Milorada Pavicia „Słownik chazarski” – powieści, jak wskazuje tytuł, w formie słownika.
U Esterhazyego też znajdziemy słownikowe wyliczanki (np. inwentaryzacja rodzinnych klejnotów na kilku stronach). Zabawniejsze są eksperymenty leksykalne, czyli po prostu przepisane ze słownika (języka węgierskiego, bo jakiego by – tu znowu kunszt tłumaczki – czytamy je, jakby były napisane od razu po polsku) na kilku stronach określenia i ich synonimy, raczej zresztą negatywne, jakich można by użyć do opisu charakteru ojca (bohatera utworu); autor przygląda się uważnie każdemu słowu, smakuje je, i nie mogąc zdecydować się na żadne – przytacza wszystkie.
„Harmonia caelestis” przypomina Biblię nie tylko swą konstrukcją; tropy biblijne niekiedy są dosłowne, np. w zdaniu 329, gdzie mityczny dziadek narratora zakłada, jak Noe, winnicę, upija się i nagi zasypia, a trzech synów przykrywa jego nagość. I wszystko to jest opisane szyderczo stylizowanym na biblijny językiem. Biblia jest formą pojemną, z samej swej istoty ma obejmować wszystko, być summą ludzkich doświadczeń. Obok więc rzeczy fundamentalnych, zawiera drobiazgi i błahostki, jest zbiornicą anegdot, rodzinnych historii, erudycyjnych wstawek i historycznych wycieczek.
Wybór Biblii jako pierwowzoru jest, poza innymi powodami, naturalnym wyborem dla szczerego katolika, jakim jest ojciec narratora – bohater powieści i cały ród Estarhazych. Chociaż epizody, w których występuje Chrystus (zdania 105 i 106), dalekie są od ortodoksji. „Harmonia” jest historią tego rodu, a ściślej mówiąc, przez pryzmat dziejów rodziny – historią tysiącletnich Węgier, a może nawet (kwintesencją) węgierskości. Małego narodu wybranego.