To było do przewidzenia dla każdego, kto choć trochę rozpoznaje mechanizmy rządzące kulturą masową. Nieodmiennie, od zawsze, rządzą nią bowiem dwie zasady. Po pierwsze prawo serii, kiedy sukces odniesie książka np. o wampirach, natychmiast pojawi się 100 kolejnych, których wydawcy też coś zarobią na tej modzie. Po drugie zasada, że nie ma tego złego, co by nie mogło wyjść na jeszcze gorsze, czyli że coś, co wydaje nam się chałą i szmirą, z całą pewnością doczeka się kontynuacji, która będzie jeszcze bardziej szmirowata.
Nie przypadkiem wspomniałem o powieściach wampirycznych. Po sukcesie trylogii „Zmierzch” Stephenie Meyer, z urodziwym wampirem Edwardem Cullenem w roli głównej, kwestią czasu był atak jej licznych klonów, który właśnie się zaczyna. Niestety, zazwyczaj tak się dzieje, zwłaszcza w popkulturze, że epigoni bywają mniej utalentowani od pionierów.
I, o ile literacki poziom książek Meyer pozostawia wiele do życzenia, bo mówiąc wprost, są one dość idiotyczne, to zgodnie z logiką rządzącą kulturą masową powieści jej naśladowców powinny być jeszcze głupsze. I doprawdy tak jest, czego dowodzi powieść Becki Fitzpatrick „Szeptem”, która najpierw odniosła sukces w USA, a teraz wspina się po listach bestsellerów w Europie (w tym w Polsce).
Już po przeczytaniu pierwszego zdania czytelnik, który spodziewa się, że kupił wolumin zawierający tekst literacki, wpada w popłoch. I zaczyna się zastanawiać, jak może napisać powieść ktoś, kto nie potrafi sklecić poprawnego zdania. „Chauceney przebywał z młodą wieśniaczką na porośniętych trawą brzegach Loary, gdy nagle zaczęła się burza, i pozbawiony wałacha, którego puścił wolno na łąkę, musiał wracać do zamku pieszo”. Jedno zdanie, wiele tajemnic. Na ilu brzegach Loary przebywał Chauceney razem z młodą wieśniaczką? Co znaczy „przebywał”? Jak pozbawiono go wałacha? Gdzie przebywał wałach w czasie burzy? I jak daleko było do zamku? Niestety, odpowiedzi na te pytania Becca Fitzpatrick nam w swojej książce nie udzieli. A szkoda.
Wiele wyjaśnia nota wydawcy na okładce „Szeptem”. Jeśli jej wierzyć, autorka dla pisarstwa rzuciła pracę w służbie zdrowia, a w wolnych chwilach, kiedy nie pisze kolejnych części swojego bestsellerowego cyklu, uprawia jogging, kupuje buty i ogląda seriale kryminalne. Nie zamierzam wyśmiewać miłośników seriali i joggingu z USA, wydaje mi się jednak, że zacytowane wyżej pierwsze zdanie książki pokazuje wyobrażenie niektórych z nich o stylu wysokim. Loara, zamek, wałach, francuskie imię Chauceney – czyli groza, tajemnica i średniowiecze w pigułce. Jeśli ktoś wiedzę o świecie czerpie z telewizji, pewnie sądzi, że to wystarczy dla zbudowania odpowiedniej narracji i klimatu.