Do Gdyni właśnie kazał Makuszyński przyjechać swemu 15-letniemu bohaterowi Piotrowi Koreckiemu, osieroconemu chłopcu z Warszawy, biednemu, ale dobremu i szlachetnemu, jak niemal wszystkie postaci z książek tego pisarza, który jeszcze za życia stał się klasykiem literatury dziecięco-młodzieżowej. Piotruś przeżywa trudne chwile, przymiera głodem, w końcu jednak trafia pod opiekę dziwacznego, ale mającego złote serce emerytowanego kapitana Barena, który nie dość, że kuruje go i odkarmia, to wraz ze swoją przyjaciółką i gospodynią – Katarzyną zwaną Fregatą – zastępują mu ojca i matkę. Kapitan umiejętnie kieruje losami chłopca i wykorzystując swoje znajomości, wyprawia go w rejs statkiem „Toruń” po Bałtyku. W Helsinkach chłopiec ma dramatyczne przejścia, zachowuje się jak bohater. W Gdyni kontynuuje przerwaną naukę i zdaje maturę. Jego opiekun wraz z kapitanem „Torunia”, który Piotrusia pokochał równie silnie, zabezpiecza mu następnie studia w szkole morskiej. Jakby tego wszystkiego było mało, Baren zapisuje w testamencie Piotrusiowi perłę wielkiej wartości, którą przywiózł przed laty z egzotycznych wypraw na morza południowe.
Gdzież zresztą nie bywał Baren! Dołączył się nawet do załogi „Łucji Małgorzaty”, która w 1884 roku pod dowództwem Stefana Szolca-Rogozińskiego popłynęła do Kamerunu, żeby założyć tam „wolną, niezależną kolonię polską”.
Ostro krytykował tę pierwszą polską wyprawę do Afryki Aleksander Świętochowski, wsparli ją natomiast dwaj wielcy antagoniści – Sienkiewicz i Prus. Należy pamiętać, że Kamerun był wtedy niczyj, a właśnie następował podział Afryki między europejskie mocarstwa. Do końca nie wiadomo, jak wśród nich usytuować się miała Polska, której próżno było szukać na mapie, no ale istniał ambitny naród, który zaciskał kciuki za powodzenie ekspedycji. Z wielkich planów, oczywiście, nic nie wyszło, Kamerun dostał się w ręce niemieckie, a następnie po traktacie wersalskim – angielskie, ale Polacy mogli odtąd przynajmniej odwoływać się do jakiejś tradycji, co było nie bez znaczenia w latach 30. zeszłego wieku, gdy Makuszyński pisał swą powieść.
Był to okres wytężonej działalności Ligi Morskiej i Kolonialnej agitującej m.in. za ustanowieniem kondominium nad Liberią, a następnie – wspólnie z Francją – nad Madagaskarem. Znane hasło „Żydzi na Madagaskar” nie wzięło się więc z niczego, nawiasem mówiąc, wzbudzając popłoch przede wszystkim we... Francji. W rzeczywistości Liga, będąca po wojnie stałym obiektem kpin komunistów wytykających sanacji mocarstwowe ambicje, służyła państwu polskiemu do przyhamowania takich właśnie ambicji, tyle że niemieckich. Chodziło o to, że Niemcy domagali się zwrotu utraconych zamorskich kolonii, a polskie manewry torpedowały tę ekspansję rodzącego się hitleryzmu. Wyliczano więc, że Polsce należy się 10 proc. powierzchni dawnych kolonii niemieckich, ponadto Polacy służyli w niemieckim wojsku i policji kolonialnej itd.
Wracając do „Wielkiej bramy”, dopowiedzmy jeszcze, że Piotruś Korecki za pieniądze uzyskane ze sprzedaży „Oka zorzy”, jak nazwano perłę, postanowił ufundować stypendia dla chłopców, którzy zapragną zostać marynarzami. Wzruszony do łez czytelnik odkładał powieść, a Makuszyński mógł mieć satysfakcję ze swego wkładu w polską politykę morską (była taka, była), no i liczyć na następne wydanie „Wielkiej bramy”, które jako żywo nastąpiło w roku 1938.