Choć każda pozycja odmiennego gatunku, wydały mi się zaskakująco spójne. Niemal triada. Nie są to dzieła wybitne, lecz ucieszyły mnie: nie kokietują receptami na łatwe szczęście. Wszystkie poruszają ten sam temat – poszukiwania wartości. Bohaterami są ludzie u progu życia i zawodowej kariery.
Ku memu zaskoczeniu, wbrew globalizacyjnej urawniłowce, tokijskie żółtodzioby wcale nie wydają się podobne do tych, których obserwuję w Polsce czy w Europie. Przede wszystkim nie imponują im cywilizacyjne zdobycze. Powątpiewają w sens wyścigu szczurów. Tęsknią za tradycją. A przede wszystkim – za porozumieniem z innymi. Co ciekawe, wyżej cenią związki przyjaźni i emocjonalny kontakt z rodziną niż miłość, której nie ufają. Seks nie ma dla nich większego znaczenia.
Za to niesłychanie mocnych doznań dostarcza im jedzenie. Troje autorów jakby zmówiło się, żeby pobudzić u czytelników pracę ślinianek. Sugestywne opisy potraw, smaków i zapachów, to także ukłon w stronę przeszłości, potępienie współczesnego pędu. Wagę mają też inne przyjemności pobudzające intelekt oraz zmysły: muzyka; niebłahe, niespieszne rozmowy (lub wspólne milczenie); kontemplacja przyrody. Do tego trzeba dodać ćwiczenia charakteru i ciała. Jak na dwudziestolatków, zdumiewająca konserwa!
Jak wspomniałam, wszystkie historie dzieją się w Tokio. Wiadomo, miasto moloch. Groźne, tajemnicze, miejscami obce nawet dla Japończyków. Toteż każdy z książkowych protagonistów okopuje się na swoim terytorium. Porusza się wytyczonymi trasami, zaopatruje w ulubionych sklepach, odwiedza te same bary lub skwerki.
„Po zmierzchu” Murakamiego rozgrywa się w ciągu siedmiu nocnych godzin. W podłej dzielnicy, w nieatrakcyjnych sieciowych lokalach i hotelach na godziny. Nie wydarza się nic nadzwyczajnego. Ot, jakiemuś przemęczonemu nocną pracą programiście odbija szajba i sprawia niezasłużone, brutalne lanie chińskiej prostytutce. Studentka sinologii Mari pomaga poszkodowanej, tłumacząc na japoński jej słowa. Przy okazji zdobywa przyjaciół oraz odkrywa w sobie pokłady zamrożonego latami uczucia do… siostry. Ta zaś, modelka lekomanka, jest pogrążona w niepokojącym, wielotygodniowym śnie. Jak zwykle u Murakamiego pojawia się wątek fantastyczny: śpiącą dziewczynę obserwuje z ekranu telewizora Mężczyzna bez Twarzy. Jednak w przeciwieństwie do innych jego powieści tym razem pisarz nie próbuje nadać temu wydarzeniu jakiegokolwiek sensu. Ba, nie doprowadza nawet wątku do jakiegokolwiek finału. Po prostu go urywa. Zastanawiające niechlujstwo. A może przekonanie, że wszystko ujdzie mu płazem?