Błąd, James, błąd

Nowy tom przygód agenta 007. „Piekło poczeka” ukazało się na świecie i w Polsce w 100. rocznicę urodzin Iana Fleminga, twórcy postaci komandora Jamesa Bonda

Publikacja: 05.06.2008 02:54

Błąd, James, błąd

Foto: Rzeczpospolita

Sebastian Faulks, autor powieści psychologicznych, napisał „Piekło poczeka” na życzenie spadkobierców Fleminga. W wywiadach przyznawał, że zamówieniem był zaskoczony – nie czytał Bonda od czasów szkolnych, szybko zajęła go poważna literatura.

Początkowo odmówił, do pracy przekonała go ponowna lektura powieści Fleminga: „Pisane świetnym stylem, prosty i bezpośredni język, żadnych zbędnych przymiotników, szybka akcja, rosnący suspens”. Czy to samo może powiedzieć o jego dziele polski czytelnik, przeczytawszy powieść wydaną u nas przez Świat Książki?

Fleming był przecież dziennikarzem na tyle dobrym, że w latach 50. miał pensję 5 tys. funtów rocznie (co dziś odpowiada 200 tysiącom funtów). Już przed 1939 r. pracował u Reutera (także w Moskwie), bo nie udało mu się zostać dyplomatą. Lepiej poszło mu w czasie wojny, gdy jako asystent szefa wywiadu marynarki wojennej wymyślał mniej lub bardziej karkołomne akcje dywersyjne.

Doświadczenie to bardzo się przydało w karierze pisarskiej. Jednak nie szpiegowska przeszłość Fleminga przekonała Faulksa do zaakceptowania propozycji rodziny. Bardziej pomógł jego krótki tekst zatytułowany „Jak pisać thrillery”. Wystarczyło się do niego zastosować, co Faulks przyznaje bez żenady.

Czy wyszło to „Piekłu…” na dobre? Nie całkiem, choć autor bardzo się starał. Chciał, żeby jego książka była powrotem do oryginalnego Bonda, dlatego umiejscowił akcję w połowie lat 60. Agent 007 stara się tym razem powstrzymać niejakiego doktora Gornera, genialnego naukowca, który nienawidzi Anglików i próbuje zniszczyć ich narkotykami. Przyznać trzeba, że Faulks miał niezły pomysł – lata 60. to czas eksperymentów z używkami, a poziom zagrożenia nimi wciąż był nieznany. Rząd Jej Królewskiej Mości słusznie się obawiał, że narkotyki mogą być śmiertelną bronią, stąd kolejna misja 007.

Bond w wersji Faulksa jest jednak strawny tylko dla zagorzałych zwolenników, od reszty wymaga wyrozumiałości i dużej tolerancji dla – nie bójmy się tego powiedzieć – staroci. Bardziej pasowałby mi tu zdecydowany pastisz, zwłaszcza że Faulks udanie tego spróbował przed kilku laty. Bond z „Piekła…” rodem jest zbyt serio, choć Faulks próbuje dowcipu, jak w prośbie o pieprz „zmiażdżony, nie mielony” lub w scenie palenia opium, kiedy to 007 palił, ale się nie zaciągał. Bohatera męczą iście hamletowskie wątpliwości, nie może się zdecydować, czy pójść z dziewczyną do łóżka (Bond i celibat? Fleming, niepoprawny kobieciarz, w grobie się przewraca!), pakuje się w pułapki z pełną świadomością, choć nie wiadomo po co. Długachny opis meczu tenisowego niewiele wniósł do dalszej akcji. Wygrał oczywiście Bond, jego przeciwnik odpłacił mu „świdrującym, pełnym nienawiści spojrzeniem”, ale dzisiejszy czytelnik, przywykły do bardziej gwałtownych potyczek serwowanych przez media, znudzi się już po pierwszym secie. Niezwykłe wyczyny agenta 007 porywały czytelników za życia Fleminga, późniejsze naśladowania budziły mieszane uczucia. Wdowa po pisarzu Ann wyraźnie sprzeciwiała się komercjalizacji postaci. Nie podobało jej się, że kolejne tomy piszą ludzie, którzy nie mieli nic wspólnego z ideałami patriotycznie nastawionego Bonda – i jego twórcy, snoba, konserwatywnego Anglika i wroga komunizmu.

Powodzenie Bonda zaczęło słabnąć, gdy pojawili pisarze lepiej czujący ducha czasu – Clancy, Le Carré, Deighton, Littell, Ludlum, by wymienić najbardziej znanych. Fleminga uznano wprawdzie za jednego z najpoczytniejszych pisarzy brytyjskich, ale nie byłby nim bez ekranizacji swej prozy (widział zaledwie dwie, „Doktora No” i „Pozdrowienia z Rosji”). Nadaje się ona do tego doskonale, każda książka jest zaledwie szkicem, który można uzupełnić zgodnie z fantazją reżysera i potrzebami producenta. To filmy unieśmiertelniły Bonda i uczyniły go postacią kultową. Możemy być pewni, że „Piekło poczeka” w wersji kinowej będzie hitem. Natomiast książkę po lekturze można natychmiast zapomnieć.

Albo, co odpowiedniejsze dla gatunku, „spalić po przeczytaniu”.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora

g.sowula@rp.pl

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski