Rz: Do czego jest pan bardziej przywiązany w swojej twórczości: tomów esejów czy raczej do literatury fabularnej, np. opowiadań „Pięści nad pięściami”?
Włodzimierz Paźniewski: Mam nadzieję, że wyraża mnie jedna forma i druga. Nie wszystko da się powiedzieć w literaturze fabularnej, dlatego uprawiam eseistykę. Ale np. polityką interesuję się w sposób umiarkowany, bo dla mnie to monotonna gubernia nudy. Staram się również trzymać na uboczu życia literackiego, gdyż najlepiej czuję się z daleka od zgiełku. Istnieje jeszcze jeden motyw mojego przywiązania do eseju. Trudno udawać, że rzeczywistość za oknem nie istnieje, chociaż wielu znakomicie to potrafi.
Czego ludzie nie chcą widzieć za oknem?
Choćby tego, że po 1989 r. rzeczywistość cywilizacyjno-kulturowa w Polsce, gdy minęła chwilowa euforia, stała się bardzo toporna, a czasami zabawna, lecz w trochę inny sposób niż w epoce PRL, ponieważ niepostrzeżenie odtworzyły się, w zmienionych dekoracjach czy przebraniach, nie tyle instytucje, bo te zlikwidowano, ale dawne, werbalnie odrzucone i napiętnowane sposoby uprawiania myślenia, krytyki, również literackiej. Chyba dziesięć lat temu w „Twórczości” opublikowałem esej „Kołchoz umysłowy”. Nie ma Wydziału Kultury KC, nie ma cenzury na ulicy Mysiej, ale przy paru pismach powstały nieformalne, lecz bardzo spójne wspólnoty interesów, które nazywam kołchozem umysłowym. Kołchoz tworzy coś w rodzaju namiastki własnej polityki kulturalnej, stosuje cenzurę, głównie wymuszanie poprawności politycznej, ustala, o czym pisać, a o jakim temacie lepiej cicho sza, promuje wyłącznie swoich przykołchozowych pisarzy, uzgadnia, że są genialni, ma również na każde skinienie przykołchozowych usłużnych krytyków, którzy się nie wychylą. I tak to trwa. Dobre jest to, co służy kołchozowi. Narazić się kołchozowi, to wydać na siebie wyrok śmierci. Niezależność myśli, odwaga głoszenia własnego zdania są tylko markowane.
Łatwo zauważyć, że demokracja w Polsce, jej procedury są respektowane w najbardziej oczywistych sprawach: swoboda poruszania się, wolności osobiste. Natomiast w obszarach bardziej skomplikowanych, jak życie umysłowe, społeczne, kultura, o dziwo, w sposób prawie niezauważalny powróciły (a może nigdy nas nie opuściły do końca?) metody i zachowania mniej lub więcej autorytarne, zamaskowane często bardzo nieudolnie demokratyczną nowomową. To mnie niepokoi. Stąd w eseistyce wracam często do tej sytuacji. Współczesnym zjawiskom poświęciłem obszerny esej „Polska równoległa”, który kilka lat temu, za czasów Macieja Łukasiewicza, drukowałem w „Plusie Minusie”. Zawiera on wyliczankę zjawisk, przyczyny ich powstania i następstwa, jakie spowodują w przyszłości. Wszystkie spostrzeżenia są wciąż aktualne.