Czytanie na ekranie

Wybrzydzanie na cyfrową postać książki wynika z siły przyzwyczajenia do jej tradycyjnej formy. Ale czas zacząć się odzwyczajać od przekładania kartek

Aktualizacja: 25.10.2008 01:03 Publikacja: 24.10.2008 18:32

Czytanie na ekranie

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Łukasz Gołębiewski, dziennikarz i analityk zajmujący się branżą wydawniczą od wielu lat, wieszczy „Śmierć książki” (to tytuł jego tomu opublikowanego niedawno nakładem Biblioteki Analiz). Znakomity chwyt marketingowy czy głos wzywający do zastanowienia? Gołębiewski nie ukrywa chęci wzbudzenia kontrowersji: „To tytuł prowokacyjny, nie wierzę bowiem, że książka może zginąć”. Jednocześnie autor ostrzega, że w otaczającym nas e-świecie książka niezauważalnie spychana jest na półkę antykwariatu. Czy to nieuchronne? Tak. Jest tylko kwestią czasu, kiedy miejsce papierowych mediów zajmą ich cyfrowe odpowiedniki czy namiastki.

Jaki zatem według Gołębiewskiego kształt ma przybrać książka w przyszłości? Będzie cyfrowym plikiem wprowadzanym do sieci przez autora i odbieranym bezpośrednio przez czytelnika – tak wygląda to w skrócie. Pośrednicy wykluczeni, można by zażartować gorzko. Wydawca, drukarz, księgarz, bibliotekarz nie będą potrzebni do rozpowszechniania „no future book”. Przedstawiciele tych profesji bronią się, wysuwając argumenty mniej lub bardziej zasadne: wydawca dba o jakość tekstu i pilnuje przestrzegania praw autorskich; tylko drukarz może dobrze pokazać kolorowy album; jedynie doświadczony i fachowy księgarz udzieli specjalistycznej porady; dzięki bibliotekarzowi łatwiej znajdziemy poszukiwany tytuł. Uważna lektura książki zmusza jednak do zastanowienia nad wagą owych kontrargumentów. Łukasz Gołębiewski cytuje amerykańską psycholog Karen Horney: „Człowiek czepia się kurczowo wygodnych iluzji na swój temat”. Jej wypowiedź pasuje do zachowania przedstawicieli zagrożonych profesji. Ich argumenty są słuszne, ale już passé – nawet dziś, gdy wysuwane przez Gołębiewskiego wizje są wciąż tylko projekcjami przyszłości.

[srodtytul]Przyzwyczajenia się zmienią [/srodtytul]

Nadchodzi ona jednak nieubłaganie. Nie da się już żadną miarą powstrzymać. Autor pisze o ciągłej niedoskonałości czytników umożliwiających wygodną i niemęczącą lekturę ściąganych z Internetu plików, a także pobieranie z sieci wizerunków postaci czy obiektów wymienionych w czytanej książce. Ale sprzedaż czytników rośnie. Papyless, japoński dystrybutor e-booków, ogłosił, że ich rynek w tym kraju sięgnął w 2007 roku 150 mln dolarów, a sprzedaż telefonów komórkowych pozwalających na lekturę komiksów przewyższyła sprzedaż podobnych urządzeń opartych na technice PC. Co również może się zmienić – z czytnikami takimi jak Sony Leader, iLiad, Cybook, Hanlin, FLEPia, Kindle, GEr2 i zapowiadanymi na ten rok BeBook, Astak Mentor i Readius konkurować zaczynają małe i tanie komputery przenośne. Te netbooki (np. Asus Eee, Dell E, Acer Aspire, CloudBook czy HP MiniNote) mają ekrany podobnej wielkości jak czytniki (od 6 do 9 cali) i służą głównie korzystaniu z Internetu – w tym lekturze pobranych z sieci e-booków.

Dostępne na naszym rynku czytniki – holenderski iLiad i amerykański Cybook – nie zastąpią jeszcze długo domowej biblioteki, ale nadają się świetnie do zabrania w służbową podróż lub na wakacje. (Bardzo by mi się przydały tego lata, gdy trafiłem do miejscowości, w której ludzi było kilkanaście tysięcy, ale księgarnia jedna i z nader skromną ofertą.) Ważą niewiele, ich pamięć obejmuje wieleset tytułów, prócz lektury książek pozwalają na kontakt ze światem via Internet, robienie odręcznych notatek, zapisywanie dokumentów. Na ich niezbyt dużych ekranach (6-calowy u Cybooka, 2 cale większy u iLiada) można bez wysiłku czytać tekst. Oczywiście nie poczujemy zapachu farby ani szorstkości papieru, na co zwracają uwagę orędownicy książki drukowanej. I może człowiek leżący na kocu czy zagłębiony w fotelu z elektronicznym czytnikiem w ręce wygląda głupio, ale podobnie dziwił laptop, palmtop, iPod…

„Przeciwko e-książce przemawia tak naprawdę siła przyzwyczajenia” – pisze Gołębiewski, przyznając, że upodobania się zmieniają.

[srodtytul]Książka 1, Internet 0 [/srodtytul]

Amerykański miesięcznik „The Atlantic” zamieścił latem tekst Nicholasa Carra „Is Google Making Us Stupid?”. Autor wymigiwał się, kręcił, rozważał argumenty, ale w końcu uznał, że najpopularniejsza przeglądarka robi z nas idiotów. Podobną wymowę miał artykuł Motoko Rich „Literacy Debate: Online, R U Really Reading?” z „New York Timesa”. Autorkę interesuje kwestia powszechnej umiejętności czytania i pisania, zwłaszcza teraz, w erze digitalizacji. Odpowiedź znów negatywna dla Internetu: siedząc przed ekranem, nie czytamy, lecz skanujemy okiem strony, tracimy umiejętności koncentracji, jako że nieustannie odciągają nas od głównego tematu przeróżne linki i odnośniki.

Tekst, który ukazał się 27 lipca rano, wieczorem miał już 166 komentarzy czytelników – długich, przemyślanych, pełnych uzasadnień odmiennego punktu widzenia. „Lepsza lektura online niż żadna”, brzmiała ich naczelna teza. Zwolennicy lekturowego równouprawnienia przypominali, że bzdurne treści, jakie ponoć wypełniają sieć, znaleźć można bez trudu w mediach drukowanych. „Trzydzieści lat temu głoszono, że komiksy to żadne czytanie. Dziś komiksy są OK, ale zastąpił je Internet. A chodzi o to, że ludzie czytają nie to, co wykładowcy literatury uważają za »ważne książki«” – brzmiał jeden z wpisów. Nie brakowało i wychwalających Internet jako medium uczące zamiłowania do lektury: „Skończyłem szkołę powszechną w jednej z wiosek w Kentucky jako dziesiąty w mojej klasie liczącej dziesięciu uczniów. Jako dyslektyk nie przeczytałem podczas nauki ani jednej książki. Teraz z przyjemnością czytam online, bo mogę od razu sprawdzać znaczenie trudnych słów i poznać inne opinie”.

Lektura stron internetowych może powstrzymać rozwój wtórnego analfabetyzmu. Tegoroczny China Book Business Report mówi o 64 witrynach literackich, z których codziennie można ściągnąć niemal 400 nowych debiutów. Czyta je regularnie 170 mln Chińczyków – jedna dziesiąta populacji, to prawda, ale nie zapominajmy o wciąż aktywnej w tym kraju cenzurze i ograniczeniach dostępu do sieci. Swoją drogą ciekawe, jaki procent Polaków czyta utwory debiutantów na ich stronach autorskich…

[srodtytul]Oswoić rewolucję [/srodtytul]

Przyznam, że dziwi mnie, iż „Śmierć książki” Gołębiewskiego nie wywołała większej dyskusji. A przecież rozkosze obiecywane przez autora są już w zasięgu ręki: sieć daje nam możliwości znalezienia wszystkiego na każdy temat, a i zamieszczenia własnych utworów. Książki pobierać można przez Internet bez wychodzenia z domu. Druk na żądanie jest tani, szybki i spersonalizowany: sami wybieramy format, krój czcionki, kolor okładki, dedykację, rodzaj oprawy. Rola bibliotek i księgarń się zmieni: będą pełne terminali, które pomogą nam dotrzeć do milionów tytułów – pijemy kawę, słuchamy muzyki, wyszukujemy tekst i po kilku lub kilkunastu minutach wychodzimy z gotowym produktem pod pachą…

Czy powinniśmy się bać takiej rewolucji? Nie, raczej ją oswoić, nauczyć się z niej korzystać. Jest nieunikniona, jako że nowe technologie coraz szybciej zastępują stare. I mam wrażenie, że my, Polacy, będziemy w awangardzie użytkowników. Jesteśmy równie łasi na techniczne nowinki jak mieszkańcy Wielkiej Brytanii, Niemiec, Holandii czy USA, jednak w przeciwieństwie do nich nie mamy aż tak bardzo wykształconej kultury książki. Oburzonym już tłumaczę: nie mieliśmy czasu albo ochoty, by rozwinąć ruch private presses, niezależnych rzemieślniczych oficyn, które na Zachodzie będą teraz rozkwitać jako kontynuatorzy idei książki drukowanej. Ich klientami było środowisko snobistyczne (co nie oznacza majętne), jakie u nas nigdy nie powstało. To oni, kolekcjonerzy i miłośnicy pięknego druku, będą bronić tradycyjnej formy książki.

Łukasz Gołębiewski, dziennikarz i analityk zajmujący się branżą wydawniczą od wielu lat, wieszczy „Śmierć książki” (to tytuł jego tomu opublikowanego niedawno nakładem Biblioteki Analiz). Znakomity chwyt marketingowy czy głos wzywający do zastanowienia? Gołębiewski nie ukrywa chęci wzbudzenia kontrowersji: „To tytuł prowokacyjny, nie wierzę bowiem, że książka może zginąć”. Jednocześnie autor ostrzega, że w otaczającym nas e-świecie książka niezauważalnie spychana jest na półkę antykwariatu. Czy to nieuchronne? Tak. Jest tylko kwestią czasu, kiedy miejsce papierowych mediów zajmą ich cyfrowe odpowiedniki czy namiastki.

Pozostało 92% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski