„Historię świata (od roku 1917)” czytałem wkrótce po jej wydaniu przez londyńską „Polonię” jesienią 1989. Dziś, gdy antytotalitarny ładunek dzieła stracił przejmującą aktualność, wciąż żywe i godne pamięci pozostają tysiące szczegółów rozległej panoramy tamtego stulecia. „W latach siedemdziesiątych w Akademgorodku w Nowosybirsku przydział mieszkań odbywał się według następujących zasad: członek rzeczywisty Akademii Nauk otrzymywał willę, członek korespondent połowę willi, starszy pracownik naukowy – mieszkanie, w którym wysokość pokojów wynosiła trzy metry, młodszy pracownik naukowy – mieszkanie, w którym wysokość pomieszczeń nie mogła przekraczać 2,25 m, a łazienka była wspólna z innymi lokatorami. Na zwykłego mieszkańca przestrzeń wynosiła około 8 metrów”.
Wciąż poruszające są przytaczane przez Johnsona relacje ludzi Zachodu odwiedzających stalinowską Rosję. „Gdy w Wielkiej Brytanii człowiek wkracza do więzienia, będąc istotą ludzką, a wychodzi jako kryminalista, to w Rosji, wchodząc jako kryminalista, wyszedłby jako zwykły człowiek, gdyby nie trudność w przekonaniu go, że ma opuścić obóz. O ile mogłem się przekonać, skazani mogą pozostać w obozie tak długo, jak chcą” – opowiadał swym czytelnikom w roku 1931 George Bernard Shaw.
W „Intelektualistach” (polskie wydanie Zyska i Spółki trafiło do składu książek przecenionych, niezwłocznie go zresztą opuszczając) Johnson, zjadliwy pamflecista, użądla wielkości powszechnie znane, a niezmiernie wpływowe: J. P. Sartre’a, Bertolta Brechta, Picassa.
W latach mojej młodości socrealistyczna szarość dookoła sprawiała, że i ja uległem fascynacji Brechtem i Picassem. Chłodna analiza ich dzieł pozwala się wyzwolić z dawnych sentymentów. Johnson posuwa się do opowieści o niegodziwych zachowaniach swych antybohaterów nie tylko w życiu społecznym, ale nawet osobistym. W zasadzie nie mam upodobania do takich metod, wypada jednak przyznać, że w wypadku Picassa strzała jest mordercza. „Skąpił pieniędzy swoim kobietom, bo wolał, aby były od niego zależne. Większość z nich po rozstaniu była biedniejsza, niż gdy się poznali. Czasem dawał im obrazy albo rysunki, ale nigdy ich nie podpisywał. Jeśli próbowała sprzedać taki prezent, marszandzi odmawiali przyjęcia bez potwierdzenia autentyczności przez Picassa, on zaś z reguły odmawiał autoryzacji. Obrazy bez jego podpisu i bez potwierdzenia autentyczności nie miały żadnej wartości handlowej. Inaczej mówiąc – same w sobie były bezwartościowe”.
I jeszcze istotne spostrzeżenie: „Picasso pokazywał klasę przy projektowaniu kostiumów i dekoracji teatralnych... francuskie malarstwo przesunęło się z płaszczyzny sztuki na płaszczyznę mody, w znużonym sztuką przedstawiającą świecie nastał czas Picassa. Zamiast sztuk pięknych – to znaczy malarstwa, gdzie na 90 procent umiejętności przypadało