RZ: Czy to prawda, że Dom Aktora Weterana – bohater pańskiej książki „Hamlet w stanie spoczynku” – w latach II wojny pełnił funkcję ośrodka Lebensbornu?
Gabriel Michalik:
To jedno z bardzo wielu pytań, które sam chciałbym kiedyś komuś zadać. Zbierając materiały do książki o Skolimowie, poruszałem się po – określmy to trochę poetycznie – gmachu zbiorowej pamięci. Przechodziłem z sali do sali, w każdej z nich zastając kilkoro uchylonych drzwi. Wielu z nich nie zdążę już nigdy otworzyć, bo – jak w klasycznym kryminale – trup na kartach mojej książki ściele się gęsto. Za pozostałe mam nadzieję zajrzeć w przyszłości. Prawdę mówiąc, ogrom tematów, mnogość historii niezwykłych, jakie objawiały mi się na niemal na każdym kroku, może wystarczyć na niejedno reporterskie życie. Wzmianka o Lebensbornie to tylko trop, którym zamierzam podążyć.
Budzące dziś niesmak rozliczenia z artystycznymi „kolaborantami” (ale tylko tymi grającymi pod okupacja niemiecką!) o dziwo korzystnie wpłynęły na stan Domu Aktora w Skolimowie...
Grzywny ściągane z „kolaborantów” znacząco zasilały bardzo wątły wówczas budżet Domu, a niesmak powinna wzbudzić przede wszystkim niesprawiedliwość. Z zastrzeżeniem, że w ogóle ludzki wymiar sprawiedliwości zawsze jest dotknięty omylnością, a więc z istoty skazany na pewną niesprawiedliwość. Warto się zastanowić, czy na rozmiar represji wobec artystów występujących pod okupacją niemiecką nie miała wpływu bezsilna złość środowiska wobec nowego zniewolenia. Ta refleksja może też posłużyć za odpowiedź na zasygnalizowany w pańskim pytaniu żal, że rozliczenia nie objęły artystów występujących na terenach okupowanych przez Sowietów.