Na Okęciu stopni w tej samej skali było dwa, bodaj plus, przed domem bielił się śnieżek, a w telewizorze na dzień dobry ujrzałem Julię Piterę. Nie pozostało mi nic innego, jak pokrzepić się lekturą, która – po pierwsze – wzmocniłaby mnie patriotycznie, po drugie zaś – proporcjonalnie – wyhamowała narastające we mnie do gargantuicznych rozmiarów uwielbienie dla Francji i wszystkiego co z tą niegdyś „umiłowaną córą Kościoła" (ale jaja!) związane. Pomóc mógł tylko Waldemar Łysiak.
Jego „Talleyranda" przeczytałem zaraz po wydaniu (Nobilis, Warszawa 2007), ale że działo się to w zgoła innych okolicznościach przyrody, dopiero teraz naprawdę ją przeżyłem. A jest to rzecz niezwykła, bo po pierwsze – biografia człowieka, także ze względu na stopień skurwysyństwa, wyjątkowego, po drugie – fantastyczny fresk epoki, która miała rzutować na wszystko, co stało się potem („Żydowski historyk Izrael Eldat – pisze Łysiak – stwierdza dziś nie bez sensu: »Ostatni kamień wyrwany przy burzeniu Bastylii posłużył jako pierwszy kamień do budowy komory gazowej w Auschwitz"), a po trzecie – opowieść o tym, jaką rolę w życiu odgrywają trzy żywioły: władza, pieniądze i seks.
Książę Karol Maurycy de Talleyrand-Périgord przez Bonapartego nazwany był „gównem" i „łajnem w jedwabnym pończochach", co nie przeszkodziło mu uczynić go swoim najbliższym współpracownikiem i beneficjentem. Mógł cesarz na zesłaniu biadać: „Jeszcze dziś panowałbym, gdybym w odpowiednim czasie powiesił Fouchégo i Talleyranda", ale to były spóźnione żale. Na pewno nie wiedział o tym, że Talleyrand, książę Benewentu, pozostawał – jak byśmy dziś powiedzieli – jako TW na petersburskim żołdzie, ale to źle świadczy przede wszystkim o cesarskich służbach specjalnych.
„Talleyrand nie wyświadczył mi żadnej ważnej przysługi. I wbrew temu, co pan właśnie rzekł – tłumaczył Napoleon hrabiemu de Molé w 1813 roku – nie uważam go za człowieka bardzo mądrego. Niszczył każde swoje środowisko: kler, szlachtę. Ożenił się z debilną kurtyzaną, budząc śmiech całej Europy. Łapownictwem zyskał rozgłos największego złodzieja świata. I pomimo to stale jest goły! Ciągle musiałem wydobywać go z długów, nawet teraz spłacam jego długi, panie hrabio.
– Ale przyzna Wasza Cesarska Mość, że... jest to człowiek czarujący i wykwintny mistrz konwersacji – powiedział de Molé.