„Błyskawice" to trzecia jego powieść z cyklu nietuzinkowych biografii – poprzednio ukazał się „Ravel" i „Długodystansowiec", rzecz o Emilu Zatopku. Tym razem śledzimy losy niejakiego Gregora, którego pierwowzorem był Nikola Tesla, genialny serbski wynalazca.
Jean Echenoz nie ujawnia jednak prawdziwych personaliów bohatera „Błyskawic". To człowiek bez nazwiska, urodzony gdzieś w południowo-wschodniej Europie. Pojawieniu się Gregora na świecie towarzyszy pandemonium: wichura gasi świece, zegarom mylą się godziny, a pierwszy wrzask noworodka zagłuszają wyładowania atmosferyczne. Te okoliczności determinują charakter chłopca. Znerwicowany ponurak o nieprzeciętnym intelekcie i równie nietypowym wzroście – dwa metry, przepływa Atlantyk, by zaoferować usługi najsłynniejszemu wynalazcy świata Thomasowi Edisonowi.
Przybysz z europejskiego zadupia ma głowę wartą miliony dolarów, lecz pieniędzmi gardzi. Woli zabawiać się z błyskawicami, nie przywiązuje wagi do patentów, godzi się na stanowisko asystenta-popychla u boku Edisona. Stary głuchy (bo Edison stracił w dzieciństwie słuch) cwaniak wykorzystuje naiwniaka, by w końcu, oskubawszy z kilku nowatorskich rozwiązań, wyrzucić go na bruk. Źródłem konfliktu staje się prąd – Edison obstaje przy stałym, Gregor upiera się przy zmiennym. Ma rację, jak pokaże przyszłość. Ale brak mu praktycyzmu, żeby wdrożyć koncepcje w życie i czerpać godziwy dochód.
Zachwyca mnie sposób, w jaki Echenoz snuje opowieść. Czytelnik jest prowokowany, wrzucony w nurt wydarzeń. Autor zmienia perspektywy narracji: raz relacjonuje wydarzenia w trzeciej osobie, innym razem komentuje je „z offu"; to znów sam wkracza do akcji, pisząc w pierwszej osobie liczby mnogiej. W niekorzystnym dla Gregora momencie, gdy przyciśnięty biedą zarabia na życie jako robotnik budowlany w Brooklynie, Echenoz kumpluje się z bohaterem. Czuwa nad przebiegiem jego rozmowy z majstrem. W jej efekcie odwraca się karta – Gregor robi karierę, nie tylko konstruuje różne urządzenia, lecz także demonstruje je publicznie.