Tytuł „Wracając do moich Baranów" mógłby sugerować, że to monografia krakowskiego kabaretu napisana przez jego guru Piotra Skrzyneckiego. Prawda jest inna. Autor książki Janusz Kowalczyk, wieloletni recenzent teatralny „Rz", użył słowa „moich", by podkreślić subiektywność spojrzenia.
Piwnica była dla niego zjawiskiem niezwykłym. Uwiódł go – jak pisze – autentyzm estetyki i ekspresja artystów, którzy naśmiewali się z absurdów ówczesnej nierzeczywistości, ostentacyjnie lekceważąc cenzurę.
Można oczywiście zapytać, dlaczego Janusza Kowalczyka w przeciwieństwie do choćby Leszka Długosza mało kto kojarzy z Piwnicą pod Baranami. Odpowiedź jest prosta, Janusz był tam krótkoż, a Leszek – długoż.
Kiedy wspominał mi o napisaniu tej książki, byłem przekonany, że powstanie coś podobnego do pamiętników Rzeckiego, a w roli ubóstwianego Wokulskiego wystąpi Piotr Skrzynecki.
Tymczasem Kowalczyk bardziej niż Rzeckiego przypomina Jana Piszczyka. Nie ukrywa swego „zezowatego szczęścia", pisząc o wrodzonej nieśmiałości, „permanentnej mutacji", latach harcerstwa, przygodach z cenzurą i tzw. drugim obiegiem. Pisze też dość szczerze o wielu własnych perypetiach życiowych. Wspomina zwłaszcza o pierwszej żonie, dla której wstąpił do Piwnicy. Chciał, by odkryła w nim artystę, a nie nudnego filologa.