90 lat temu, 4 października 1922 roku, urodził się pisarz i publicysta Adam Hollanek (zm. w 1998 roku). Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Początki i ostatki literackiej twórczości Adama Hollanka wiążą się ze Lwowem. Pośrodku było dziennikarstwo, uprawiane w takich warunkach, jakie były: cenzura, monopol ideologiczny, koncesjonowanie wydawnictw, a więc okupowanie rozmaitymi serwitutami, a także - podjęta w ślad za innym lwowiakiem, o rok starszym Stanisławem Lemem, i traktowana chyba przez obu, przynajmniej na początku, zastępczo, jako sposób na obejście cenzuralnych ograniczeń, fantastyka literacka. Oraz "Fantastyka", którą Hollanek stworzył w 1982 roku i z wielkim powodzeniem - dwieście tysięcy nakładu! - przez prawie dziesięć lat redagował: najlepsze polskie pismo poświęcone science fiction. A jednak, kiedy tylko otworzyła się możliwość podjęcia w publicystyce, w beletrystyce i w pamiętnikarstwie tematyki lwowskiej, Adam Hollanek natychmiast, można by nawet sądzić, że nazbyt pośpiesznie i skwapliwie, z tej okazji skorzystał. Po dwakroć słusznie, ponieważ, jak się okazało, miał już przed sobą niewiele czasu, i ponieważ ostatnie, "lwowskie" i"kresowe" książki, okazały się w całej jego spuściźnie najlepsze.
Wspominał, że zawsze chciał pisać. Podczas wojny we Lwowie należał do kółka młodych literatów, których skupiał wokół siebie Mirosław Żuławski, dyplomata, pisarz, redaktor konspiracyjnej prasy akowskiej, w 1944 roku szef BIP lwowskiego obszaru AK. Pierwsze próby poetyckie Hollanka, zakwalifikowane przez opiekunów do publikacji, wiózł do Warszawy jego drugi mentor literacki, Tadeusz Hollender, przed wojną redaktor lewicujących "Sygnałów", ale razem z "bibułą" został aresztowany i zginął na gestapo.
Podczas pierwszej, radzieckiej okupacji Lwowa, Adam Hollanek, uczeń dziesiątej klasy - jak wspomina młodszy kolega szkolny i sąsiad z Łyczakowa Jerzy Janicki - w świeżo zsowietyzowanej szkole urządził akademię mickiewiczowską: prowadził konferansjerkę, deklamował wiersze, na fortepianie akompaniował mu Stanisław Skrowaczewski, późniejszy wielki dyrygent. Władza na obchody rocznicy Mickiewicza zezwoliła, a nawet je inspirowała i nadała im słuszną, klasową wymowę ideologiczną - trudno powiedzieć, czy bardziej na osłodę, czy na szyderstwo ze sterroryzowanych i upokorzonych Polaków, których dopiero co zmusiła do masowego poparcia "prośby" o przyłączenie "Zachodniej Ukrainy" do ZSRR. Inną, niż "Adaśku" Hollanek, manifestację patriotyczną urządził dwa lata młodszy Zbigniew Herbert. Ten, kiedy w klasie szkolnej zawieszono radzieckie godło i portret Stalina, przestawił ławki i katedrę tyłem do nich.
Różne wybory polityczne, odmienne drogi pisarskie rówieśników i ziomków: Herbert, Lem, Hollanek. Zestawiam ich nie po to, żeby osądzać. Bodaj w 1983 roku słyszałem, jak Herbert mówił, że ma za złe Lemowi eskapizm, ucieczkę w science fiction; nie wiedział jeszcze wtedy, że przyjaciel, któremu zarzuca apolityczność, jest współpracownikiem Polskiego Porozumienia Niepodległościowego. Myślę raczej o tym, jak na ich twórczości zaważyło to, że mieli "do Lwowa daleko - aż strach! ". Hollanek, który pracował m. in. w prasie wojskowej i w "Trybunie Ludu", najchętniej oddalał się "w stronę Saturna": jako dziennikarz uprawiał popularyzację nauki, jako pisarz fantastykę, w której przede wszystkim interesowała go refleksja nad moralnymi ipsychologicznymi konsekwencjami zmian cywilizacyjnych. Gdy tylko pojawiała się okazja, próbował zakładać własne, w miarę niezależne czasopisma. W 1958 roku w Krakowie przekształcił weekendowy dodatek do gazety w tygodnik "Zdarzenia". W 1982 roku założył "Fantastykę"; był stan wojenny, trwała antyzachodnia kampania ideologiczna, a Hollanek drukował głównie amerykańskich i europejskich autorów. Skonstatował, że ich zajmują głównie nowinki technologiczne, podczas gdy polskich pisarzy fantastyki - zmagania z utopią.