Zapiski – co niezwykle rzadko zdarza się artystom – nie mają w sobie cienia megalomanii, potrafią być przejmująco szczere. Pokazują, że autor „Tanga" w ocenach bywa okrutny przede wszystkim w stosunku do siebie. Ale również przy nieustannej huśtawce nastrojów i w najczarniejszych nawet chwilach potrafi znaleźć promień nadziei. Spojrzeć na wszystko z właściwym poczuciem humoru.
W trzecim tomie „Dziennika" Mrożek chwali Konwickiego, Szymborską, wspomina Gombrowicza, Tyrmanda, wadzi się z Bogiem, a nawet... rozmawia z Freudem.
W swych monologach wewnętrznych porusza często temat wyobcowania, samotności, dystansu do ludzi. Odpowiedź na pytanie, po co pisze dzienniki, znajdujemy we wpisie z 19 lutego 1982 roku.
„Moje problemy z ludźmi mogą równie dobrze wynikać z faktu, że brakuje mi solidnego zaplecza, a mam je mętne (społeczne) i słabe (emocjonalne). Stąd brak bazy, z której mógłbym radzić sobie z ludźmi. Brak mi sposobu zaprezentowania siebie. Stąd unikanie, powściągliwość, niejednoznaczne podstawy, albo przynajmniej takie, które wydają się niejednoznaczne, nie wyjaśnione. Ukrywam się za formalną uprzejmością. Uczę się tego wszystkiego z książki Hannah Arendt".
Lata 80. to okres wzmożonej twórczości literackiej. Powstała „Alfa", „Ambasador", „Portret", Mrożek przymierzał się do drugiej części „Vatzlava". Zainteresowanie jego dramaturgią na świecie rosło. Powstały świetne realizacje w kraju, zwłaszcza w warszawskim Teatrze Polskim za dyrekcji Kazimierza Dejmka.