Miłosz świata

Artystyczne porażki wielkich pisarzy bywają równie interesujące jak ich sukcesy. Tak jest w przypadku niedokończonej powieści Czesława Miłosza „Góry Parnasu", w której trafnie przewiduje przemiany XXI wieku

Publikacja: 08.03.2013 18:00

Prawdę mówiąc nie da się tego czytać. Nudne, niejasne, pozbawione dialogów i bohaterów – „Góry Parnasu" są wszystkim, czym powieść być nie powinna. Nawet przebrnięcie przez tych kilkadziesiąt stron wybranych przez redaktora z rękopisu to męka. Najciekawsze są wstęp Miłosza i posłowie Agnieszki Kosińskiej, która tekst znany tylko specjalistom przygotowała do druku, dokonała selekcji materiału i objaśniła. Bez jej komentarzy ciężko byłoby się połapać, co autor chciał powiedzieć. Co do wstępu, to wydaje się zaskakujące, że Miłosz napisał wprowadzenie do niedokończonej książki,  bo w takiej sytuacji spodziewamy się raczej, że gwałtownie zarzucił pracę i o całej sprawie zapomniał. Tu jest jednak inaczej, zapewne dlatego, że przygotowywał „Góry Parnasu" do druku w Instytucie Literackim. W końcu schował tekst w archiwum, po lekceważącym potraktowaniu go przez Jerzego Giedroycia. Twórca „Kultury" nazwał rzecz „nie bardzo udaną próbą powieściową", choć docenił „zabawnie wprowadzony nowy genre". Wszystko się zgadza. Książę Redaktor czasem się mylił w ocenie dzieł literackich, ale w tym wypadku miał stuprocentową rację.

Antyutopia

Zawsze tęskniłem do formy bardziej pojemnej, która nie byłaby zanadto poezją ani zanadto prozą" – pisał Miłosz w „Ars poetica", jednym ze swoich najważniejszych wierszy. Czy próbę powieściową można potraktować jako jeden z etapów tego poszukiwania? Jak najbardziej. Doprawdy ciężko uznać „Góry Parnasu" za powieść sensu stricte. Jeśli pasuje do nich jakieś określenie spośród tych, które zwykliśmy stosować wobec książek, to raczej należałoby mówić o powieściowym eseju, choć chyba jeszcze odpowiedniejsze byłoby określenie antyutopia, odsyłające nas do książek Huxleya, Orwella, Koestelera, a w jakimś stopniu również Witkacego. We wstępie Miłosz powołuje się nie na tych autorów, lecz na Stanisława Lema, którego „Solaris" daje jako przykład „znakomitej równowagi" między powieścią staroświecką a nowoczesną.

Ale ogólnie (i bardzo trafnie) stan tego gatunku literackiego diagnozuje jako fatalny. Zważywszy że tekst powstawał na przełomie lat 60. i 70. XX wieku, nie jest trudno to zrozumieć. W końcu mówimy o czasach, gdy zdawało się, iż klasyczna powieść umiera, triumfował nouveau roman, a na eksperymenty formalne nawrócił się nawet Jerzy Andrzejewski. Tłumacząc, dlaczego uznał wynik swojej pracy za „artystycznie wątpliwy", pisze Miłosz we wstępie, że „powieść współczesna, wyszkolona na strumieniach świadomości, monologach wewnętrznych itd., dręczona przez teorie strukturalne (...) zaprzeczyła swojej istocie, bo piekielna nuda, jaka emanuje z tych utworów, jest wroga samemu powołaniu narracji". Święta racja. Wspomnijcie państwo te słowa, czytając książki kilku wynoszonych pod niebiosa gwiazd polskiej literatury, które mimo językowej  sprawności nie potrafią opowiedzieć najprostszej historii ani zainteresować nią czytelnika. Tak czy owak, dostrzegając ów kryzys klasycznej powieści, do której nie widział już powrotu, i jałowość eksperymentów, Miłosz wybrał science fiction, uznając je za gatunek najbardziej współczesny i najciekawszy formalnie. Gdyby mu się udało, mielibyśmy ciekawe dopełnienie jego powieściowej trylogii.

Bo przecież, choć słusznie uchodzi Miłosz za wielkiego poetę, może największego w XX-wiecznej polszczyźnie, i równie wielkiego eseistę, ma też całkiem udane przygody powieściowe.  Zwłaszcza „Dolina Issy", w której wraca do czasów dzieciństwa, wciąż urzeka obrazem litewskiego dworu nawiedzonego przez duchy, dorastania bohatera i utraconej Arkadii. Ale i „Zdobycie władzy", opisujące instalowanie się w Polsce komunistów, ich sojusz z przedwojenną faszyzującą prawicą (Bolesławem Piaseckim), działania NKWD i intrygi w łonie władz Armii Krajowej może uchodzić za całkiem udaną powieść polityczną.

Publikując w latach 50. XX wieku, „Zdobycie władzy" i „Dolinę Issy" pokazywał Miłosz, że uważa powieść za dobre medium prezentowania idei. U progu lat 70. postanowił spróbować raz jeszcze. Być może dlatego, że ówczesny ideowy zamęt przypomniał mu najgorsze czasy zakażenia zachodnich elit stalinizmem, co obserwował, mieszkając we Francji po ucieczce z kraju (jako emigrant z komunistycznego kraju był zresztą ofiarą bojkotu zakochanych w komunizmie francuskich intelektualistów). Przyglądając się na uniwersytecie w Berkeley studenckiej rewolcie, latu miłości, protestom przeciw wojnie w Wietnamie, powstawaniu hipisowskich komun i powszechnej obecności narkotyków, był przerażony kierunkiem, w jakim zmierza Ameryka (a za nią cały świat zachodni, co do tego nie miał wątpliwości).

W jednym z listów do Giedroycia nazywa swoich studentów z tzw. pokolenia '68 „młodymi kudłatymi małpami", poddanymi przez prasę i telewizję „lewicowemu brain-washing", czyli praniu mózgu. Słusznie przewiduje bowiem, że hipisi szybko skręcą w stronę lewactwa, zachwycą się towarzyszem Mao albo dziwacznymi ideami ekologicznymi czy religiami Wschodu, którymi będą zapełniać duchową pustkę.

Pamiętam, jak podczas pierwszego po 1989 roku spotkania na Uniwersytecie Warszawskim opowiadał Miłosz anegdotę z tamtych czasów,  jak to na prowadzone przez niego zajęcia wtargnął jakiś młody człowiek, który ogłosił, że wykłady to burżuazyjny przeżytek i od teraz na uniwersytecie już ich nie będzie. „Wziąłem go za halsztuk i wyrzuciłem" – spuentował tę historię. Wszystkich „małpoludów" nie da się „chwycić za halsztuk", więc to do nich, jak się zdaje, miały być adresowane „Góry Parnasu".

„Celem pisania nie jest straszenie i przygnębianie ludzi" – pisze Miłosz we wstępie, uzasadniając, dlaczego uważa efekt swojej pracy za „niemoralny", i wyjaśniając, że „prawda wyłącznie czarna" nie jest żadną propozycją, a on nie potrafi sformułować żadnej innej. Jak zatem wygląda świat, który w swoim „czarnym" science fiction zaprojektował. Ludzkość doszła do kresu swoich możliwości: „straciła i nadzieję, i poczucie ciągłości historycznej". Zanikły religia i kultura. Ekonomia i edukacja. Język stracił swoją funkcję komunikacyjną, a rodzina właściwie przestała istnieć. Technologia pozwala w nieskończoność wydłużać życie i hodować nowego, genetycznie udoskonalonego człowieka. Władzę sprawuje Związek Astronautów, który kontroluje wszystkie dziedziny życia, w tym ludzkie umysły, i przez swoje agendy, z którymi posiada tajne związki, takie jak Związek Podpalaczy i WBN (Wyższe Braterstwo Nirwany) wprowadza zamieszanie. Usuwa przypadkowo wybranych ludzi i wywołuje wypadki, by ludzie znużeni bezsensem istnienia zapomnieli o tym, że, jak by powiedział Francis Fukuyama, dokonał się koniec historii i koniec człowieka.

Głównym doznaniem, które dotyka w tej strasznej epoce naszego gatunku, jest odczucie wewnętrznej pustki i o tym prowokacje wszechwładnego Związku mają pomóc ludziom zapomnieć. W tej sytuacji grupka ludzi, wśród nich niejaki Oti (były astronauta, który zrezygnował z nieśmiertelności) i zesłany wcześniej na Wyspę Foczą Efraim (jego mózg nie dał się kontrolować), zakłada w Górach Parnasu wspólnotę. „Rodzaj jednoty, gminy czy klasztoru". Ku swojemu zdumieniu po jakimś czasie dowiadują się, że podobne wspólnoty powstają na całym świecie.

Sen o klasztorze

Przesłanie „Gór Parnasu" jest podobne jak najważniejszych ideowo dzieł Miłosza: „Widzeń nad Zatoką San Francisco" i „Ziemi Ulro". Brzmi ono następująco: erozja wyobraźni religijnej i znikanie elementów sacrum z życia codziennego, czego świadkami jesteśmy w naszym kręgu kulturowym, a co przybrało na sile w wieku XX, musi prowadzić do społecznej katastrofy. Jest to przekaz skrajnie konserwatywny, wymierzony w wierzącą w postęp lewicę, ale również dość odległy od katolicyzmu.

Bo choć doceniał Miłosz społeczną rolę chrześcijaństwa, był dość odległy od religijnej ortodoksji. Żeby było jasne: nie mam tu zamiaru zapisywać Miłosza do żadnej partii prawicowej, chcę jedynie napisać, że nie ma najmniejszych wątpliwości, iż uważał, że współczesny kapitalizm konsumpcyjny zmierza ku samozagładzie, a jeśli jego alternatywą ma być komunizm, to sądził, że sytuacja ludzkości jest nie do pozazdroszczenia.  Tak jak w literaturze szukał więc formy bardziej pojemnej od poezji i prozy, tak w swoich pracach poświęconych ideom szukał trzeciej drogi pomiędzy tymi skrajnościami, fatalnymi dla społeczeństw Zachodu. Widział ją tam, gdzie Swedenborg, Boehme czy jego odległy krewny Oskar Miłosz, mistycy i myśliciele szukający metafizycznego wymiaru nowoczesnego świata i odwołujący się do nieortodoksyjnych przeżyć religijnych. Był nawet czas, gdy gotów był wstąpić do wspólnoty podobnej do tej, o jakiej pisze w „Górach Parnasu", paragwajskiej Primavery, założonej przez ezoteryków żyjących według zasad ewangelii.

Na szczęście wybrał życie w Ameryce, gdzie nie był chyba szczęśliwy, ale dzięki jego metafizycznej trwodze i ludzkiej rozpaczy mamy piękne książki oraz przenikliwą krytykę Zachodu. Może wręcz proroctwo. Bo, zadajmy sobie teraz najważniejsze pytanie: czy wskazując 40 lat temu kierunek, w jakim zmierza nasza cywilizacja, nie miał Miłosz racji?

Prawdę mówiąc nie da się tego czytać. Nudne, niejasne, pozbawione dialogów i bohaterów – „Góry Parnasu" są wszystkim, czym powieść być nie powinna. Nawet przebrnięcie przez tych kilkadziesiąt stron wybranych przez redaktora z rękopisu to męka. Najciekawsze są wstęp Miłosza i posłowie Agnieszki Kosińskiej, która tekst znany tylko specjalistom przygotowała do druku, dokonała selekcji materiału i objaśniła. Bez jej komentarzy ciężko byłoby się połapać, co autor chciał powiedzieć. Co do wstępu, to wydaje się zaskakujące, że Miłosz napisał wprowadzenie do niedokończonej książki,  bo w takiej sytuacji spodziewamy się raczej, że gwałtownie zarzucił pracę i o całej sprawie zapomniał. Tu jest jednak inaczej, zapewne dlatego, że przygotowywał „Góry Parnasu" do druku w Instytucie Literackim. W końcu schował tekst w archiwum, po lekceważącym potraktowaniu go przez Jerzego Giedroycia. Twórca „Kultury" nazwał rzecz „nie bardzo udaną próbą powieściową", choć docenił „zabawnie wprowadzony nowy genre". Wszystko się zgadza. Książę Redaktor czasem się mylił w ocenie dzieł literackich, ale w tym wypadku miał stuprocentową rację.

Pozostało 87% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski