Stara się nie tracić humoru i objaśnia złożoną przeszłość historii także językiem anegdoty. Młodzi dowiedzą się, że w bloku wschodnim nie dał rady żyć bez wódki zarówno Zdzisław Maklakiewicz... jak i Leonid Breżniew. Mieszkanie pierwszego z nich wskazywał imprezowiczom Jezus z posągu przed stołecznym kościołem św. Krzyża. Ten drugi na pogrzebie swego wiernego towarzysza Susłowa, gdy zaczęła grać orkiestra, poprosił wdowę do tańca.
Opowieść, pozornie dygresyjna, układa się w gawędę o niejednoznaczności ludzkiego życia, sprzeczności ludzkiej natury i niedających się ex post pojąć ludzkich zachowaniach układanych potem w wielką historię.
By ją zrozumieć, Janusz Głowacki sprowadza wszystko do ludzkiego wymiaru. Służą temu osobiste wspomnienia. Gdy jako dziecko jeździł po wojnie na Hel, wraz ze starszymi kolegami wyszukiwał w pobliskich lasach poniemieckie granaty, które były przydatne okolicznym rybakom do głuszenia ryb. Anegdota o facetach wysługujących się dzieciakami staje się przypowieścią o ludziach, którzy unikają w życiu najmniejszego ryzyka, a po latach wypinają piersi po medale i osądzają innych bez pardonu.
Nie ferując wyroków, pisarz ironizuje znacząco na temat swojego ojca: „Był zwolennikiem dochowywania wierności małżeńskiej, a bez przerwy zdradzał moją matkę".
Tak dochodzimy do zapisanego w książce pytania, które zadał autorowi parkingowy z osiedla: „Panie Januszu, Bolek czy nie Bolek?". A pan Janusz powołał się na anegdotę arcybiskupa Życińskiego, który zauważył, że gdyby IPN dobrał się do akt wesela w Kanie Galilejskiej, badacze, miast zajmować się cudem, dochodziliby, dlaczego zabrakło wina.
Głowacki przypomina, że w PRL „bezpieka lała się z kranu" i „był to skundlony świat". Pisze: „Lech Wałęsa twierdzi, że na sto procent nigdy nie wziął od SB ani grosza. Nie to nie. Ale jakby wziął, to co? Bieda, dzieci, żona nie pracuje, chcą łobuzy płacić, niech płacą. Zrobią kiepski interes (...). Oczywiście SB to wróg śmiertelny, ale przyjaciele rzadko chcą nam za coś płacić". Autor „Przyszłem" dopuszcza, że Wałęsa podpisał mnóstwo papierów, choćby dlatego, że nie był intelektualistą, który uważa, że „co napiszesz piórem, nie wyrąbiesz siekierą". W filmie Głowacki stworzył przekonujący obraz prostego robotnika, obarczonego żoną i rodziną, który podejmuje walkę z systemem, PRL i Związkiem Radzieckim. Tak jak potrafił.